Nie chciałbym się powtarzać, ponieważ prawie każda recenzja nowej płyty Variété, tak mniej więcej od wydania „Nowego Materiału”, zaczyna się wspominkami o tym, że nie jest to już zespół zimnofalowy, że muzyka grupy jest teraz bardziej eksperymentalna i mamy w niej więcej przestrzeni, a samo brzmienie jest niezwykle różnorodne i mocno skręca w stronę jazzu. I wszystko się tu zgadza, a zarówno muzyka, jak i teksty, których znajdują się na „Nie wiem”, jeszcze dobitniej obrazują nam, obecny już od dłuższego czasu, kierunek Variété. Zespół wraz z wokalistą i autorem tekstów, Grzegorzem Kaźmierczakiem, idzie do przodu i nie ma zamiaru się cofać. I dobrze, bo może właśnie dzięki temu otrzymujemy od nich tak świeżą i wybitną płytę jak tegoroczna.
„Nie wiem” naprawdę zaskakuje bogactwem dźwięków. To muzyka wymykająca się klasyfikacjom. Jednocześnie zimna i ciepła, pogmatwana i prosta, piękna i zraniona. Mam też wrażenie, że pod względem synergii pomiędzy tekstami a samym brzmieniem i aranżacjami, jest to album wyjątkowy w dyskografii Variété. Słuchając „Nie wiem” nie mamy poczucia tego, że tekst jest ważniejszy. Zarówno liryka, jak i muzyka, idą w jednym tempie, opowiadają nam wspólnie historie i próbują coś przekazać. Nie narzucają jednak własnych interpretacji, nie wymyślają i nie podsuwają gotowych rozwiązań. Nie ma tu żadnych zakazów, nakazów. Jest za to obserwacja i opis własnych myśli. I właśnie brak wielkich sentymentów do przyszłości, skupieniu na tym, co przed nami, stanowi główny temat tego wydawnictwa. I czy dźwięki toną w aranżacji jazzowej (hipnotyczna partia saksofonu w „Palę pod”; dark jazzowy nastrój w „Ejła”), czy dubowej, uzupełnionej dużą zawartością elektronicznych dodatków (niespokojny, rozedrgany „Różaniec”; niemalże trip-hopowa, psychodeliczna „Trasa W-Z”), funkowej (odrealnione „Kina”, rozmarzony „Nadruk”) lub gdy mieszają ze sobą wszystkie powyższe środki (akustyczno-elektroniczne „Najpiękniejsze miejsca”; „Kanapy” ze świetną, długą gitarową solówką oraz rozbudowane, emocjonalne i podsumowujące „Pod dzikimi jabłoniami”), to sensem pozostają słowa „Robiłem już wszystko / i nigdzie nie chciałbym wracać / niczego powtarzać”. Nie ma tu żerowania na własnej przeszłości, nie ma odcinania kuponów. Jest pójście pod prąd, własną drogą, ale do przodu. Jedna z najciekawszych płyt tego roku.
Zamierzam sprawdzić, jak ten materiał prezentuje się na żywo już w czwartek, na koncercie w Sopockim SPATiFie. Swoje wrażenia opiszę w osobnej notce.
Spotify: https://open.spotify.com/album/7kcOqVi8GMVQHyJmAnTeYo