Należę do tej grupy słuchaczy, którym na dźwięk nazwiska Justina Broadricka zapalają się iskierki w oczach. Projektów co niemiara, a mój podziw dla ich autora rośnie wraz z każdym, kolejnym wydawnictwem. Najnowsza płyta Godflesh zaskakuje tym pozytywniej, że ulepiona niby z podobnych materiałów, pozostawia we mnie uczucie obcowania z czymś nowym i nie jest tylko kolejną cegiełką wyciągniętą z pudełka z napisem „industrial metal”. Oczywiście to brudne i przytłaczające brzmienie obecne jest i tutaj, ale to, co wyróżnia tę płytę z dyskografii zespołu, jest fakt, że oprócz przytłaczających ciężarem gitar i nastroju jak z wnętrza trumny, całość oparta jest na mocno dubowych fundamentach. Justin otrzepał bas z gruzu i postawił na rytm. Niby prosty zabieg, ale dzięki temu muzyka dostała więcej oddechu, jest mniej zmetalizowana, a samo brzmienie może budzić skojarzenia z prehistorią post-punka. Dream metal? Niech będzie. Po tylu latach Godflesh nadal zaskakuje kreatywnością i przesuwa granicę ekstremalnego grania. Tym razem obrał kierunek: eteryczność.
Hałasy i melodie
Najnowsze wpisy
- Sea You Music Showcase 2024 – Relacja 18 kwietnia, 2024
- Playlista Best Off 2023 15 kwietnia, 2024
- Pastry / Kresy / Goofy Ginz / Desdemona 06.04.24 11 kwietnia, 2024
- Must see na Sea You 2024 8 kwietnia, 2024
- Podsumowanie 2023 roku 6 kwietnia, 2024