Po przesłuchaniu poniższych płyt i ich opisaniu zauważyłem, że łączy je wspólny motyw. Jest nim podróż w nieznane. Każdy z wykonawców to inny środek transportu, a zapewnią Wam go: Weedpecker, Shishi, Błogie milczenie, Fraktale, baṣnia, Izzy and the Black Trees oraz Parampampam Trio.
Weedpecker – III (2018) [psychedelic stoner rock]
Masywne góry, całodzienna, mozolna wspinaczka i towarzyszące temu piękne krajobrazy – z tym właśnie kojarzy mi się III warszawskiego Weedpecker. To muzyka majestatyczna, malująca dźwiękiem obrazy bezkresnej, dzikiej natury, która góruje nad człowiekiem i wykracza poza jego sposób pojmowania świata. Wyczuwam inspirację twórczością Elder, ale zdecydowanie mniej w tym materiale smutku i ciężaru niż u Amerykanów, a więcej podziwu nad pięknem otaczającej nas przyrody. Zespół nie spieszy się, dawkuje emocje i skupia przede wszystkim na tym, by pokazać całą, niezwykle różnorodną paletę kolorów muzyki ilustracyjnej. Najpełniej udaje mu się to osiągnąć w utworze Embrace, gdzie wychodząc od cięższych klimatów, ląduje w końcówce na ziemiach zasianych funkiem i psychodelą.
Shishi – NA x 80 (2018) [indie pop, lo-fi surf rock]
Radość z gry to rzecz trudna do opisania, ale aż nadto wyczuwalna w zalewie muzycznych wydawnictw, których ilość staje się zresztą bolączką obecnych czasów. Niedzisiejsze jest też litewskie trio Shishi, które właśnie dobrą zabawą, bezpretensjonalnością i całą masą pozytywnej energii przyciąga mnie już od ponad roku do swojego debiutu. Wiem, co mówię, bo widziałem dziewczyny na żywo i jak bardzo się ucieszyłem, gdy ten sam naturalny feeling i szczerość znalazłem też w domu – słuchając stworzonych przez nie kompozycji na płytę NA x 80. Nie dość, że zarażają (u)śmiechem, to jeszcze porywają do tańca. Tak, bo Shishi działają dobrze na psychikę, a ich garażowe brzmienie podlane surf rockiem i klasycznym indie, pełne melodii i zabawy brzmieniem to coś, przy czym zdecydowanie nie da się usiedzieć.
Błogie milczenie – W sercu miasta EP (2019) [doom coldwave]
Wyprodukowana w domowym zaciszu przez poznański duet EPka W sercu miasta kojarzy mi się z ciemnością, która powoli, ale konsekwentnie potrafi zatruć serce i myśli. Nastrój jest tu minorowy, tempa bardzo niespieszne, a grupa co rusz ujawnia inspiracje klasyczną, polską zimną falą. Towarzyszą temu wyśpiewywane bez emocji i z totalnym spokojem polskie teksty, których treść ma charakter sprawozdawczy, a sam wokalista sprawia wrażenie osoby stojącej z boku, relacjonującej pogarszający się stan ducha (Śmierć harnasia (czyste niebo)). Bardziej punkowa Mandaryna z synthowymi wstawkami wcale nie poprawia naszego nastroju, a zamykający to wydawnictwo kawałek tytułowy wciąga w sam środek mroku i towarzyszącej mu rozpaczy. Bardzo ciekawy, stylowy przedsmak tego, na co stać zdolnych introwertyków.
Fraktale – Dharma Bums (2019) [live psychedelic jazz]
Moja przygoda z tym zespołem jest dość zabawna, bo nie dość, że najpierw widziałem go na żywo w sytuacji, w której występowali bez saksofonu, to i pierwszą płytą, po jaką sięgnąłem, jest opisywana tutaj Dharma Bums, zawierająca zapis z koncertu na żywo – tym razem już z tym pięknym instrumentem w jednej z głównych ról. Oba te występy łączą swobodne improwizacje, które dla grupy są czymś zupełnie naturalnym. Muzykę Fraktali napędza saksofon, narrację prowadzi niespieszny rytm, a do tego mamy jeszcze zręczne, syntezatorowo uzupełnienia, przez co całość jest mocno ilustracyjna i uruchamia wyraźne skojarzenia. W Enceladus Dream mam przed oczyma Humphreya Bogarta w którymś z jego filmów noir; Harry Angel faktycznie pasowałby jako udźwiękowienie okultystycznego, kryminalnego śledztwa; Fakir to szalony pościg wąskimi uliczkami, a Nokturn to dramat rozgrywający się w ciasnej, pozbawionej światła spelunie. Każda z tych opowieści zagrana jest z dużym wyczuciem i luzem, a same interpretacje zależą tylko od jednego – własnej wyobraźni.
baṣnia – No Falling Stars and No Wishes (2019) [darkwave, coldwave dream pop] baṣnia
No Falling Stars and No Wishes mógłbym wyszperać równie dobrze w latach 80-tych w katalogu płyt wydanych przez 4AD. Na baṣnie trafiłem jednak inaczej, bo jej profil na Bandcampie mignął mi na którejś ze stron, które polecają tzw. okołogotycką, klimatyczną muzykę. I była to trafna rekomendacja, bo projekt ten faktycznie brzmi jak zespół, który uzupełniał scenę tworzoną swego czasu przez takie nazwy jak The Mission, Siouxsie and the Banshees czy This Mortal Coil. Materiał na No Falling Stars and No Wishes jest bardzo nastrojowy, a jego główną siłą napędową jest wyraźny, głęboki bas, delikatny, ale pełen emocji głos Baśni Lipińskiej oraz rozmyte, chłodne dźwięki gitar. Jest w tym też jakaś bliżej niezdefiniowana kruchość, która sprawia, że płyta ta najlepiej brzmi słuchana w całości, w odpowiedniej atmosferze i wtedy właśnie ujawnia całe swoje piękno.
Izzy and the Black Trees – Izzy and the Black Trees EP (2018) [americana, indie folk]
Zdarza się to bardzo często, ale i tak za każdym razem trudno mi uwierzyć w to, jak dany dźwięk, sposób śpiewania czy brzmienie instrumentów może przenieść nas automatycznie w inne miejsce. Z Izzy and the Black Trees trafiamy na południe USA, co samo w sobie nie jest może jakieś bardzo oryginalne, ale na uwagę zasługuje przede wszystkim jakość tej podróży. Zwiedzamy niespiesznie, oberwując wszystko dookoła, chłonąc otoczenie bezdrożem pachnące (bluesowy Hay on Fire), by z czasem poczuć się odważniej, przycisnąć pedał gazu w wypożyczonym Fordzie i trafić w miejsca nieoczywiste, których zwykły turysta nie odnajdzie (korzenny i garażowy Love is Stronger). Łapiemy trochę luzu, bratamy się z miejscowymi (najbardziej rozbudowany, rozwijający się w fajnym tempie Bitter Waters), a na końcu wszystkie te doświadczenia przefiltrowujemy przez naszą własną wrażliwość (z lekka grunge’owy Sugar Pill). To nie wycieczka all inclusive, ale nie w tym tkwi urok podróży po nieznanym.
Parampampam Trio – PPPT EP#25 EP (2019) [psychedelic drone improvisation]
Na swojej 25. EPce Parampampam Trio podąża głębiej w nieznane. Otwierający Wschód przynosi miarowy rytm bębnów, pohukiwania wiatru i bliżej niezidentyfikowany hałasy, które dodatkowo wzmagają poczucie zagubienia. Bryła jest przeszkodą totalnie nie do przebicia; kakofoniczne dźwięki wychodzą na pierwszy plan, a puls wybijają tu już tylko kolejne, mroczne elementy wszechobecnego hałasu. Na Wydmach powraca spokój i jest więcej przestrzeni, ale to tylko przystanek przed ostatecznością: Post przynosi definitywny koniec, a tłem do wyroku są echa wcześniejszych pogłosów. EP#25 to zdecydowanie mroczniejszy i bardziej niepokojący brat poprzedniego wydawnictwa.