Przychodzi jesień, sezon koncertowy startuje na poważnie. Ratować się przed zimnem można na różne sposoby. Także poprzez dźwięki.
Javva preferuje terapię ciepłym, egzotycznym brzmieniem przyprawionym konkretnym, gitarowym hałasem. Nie wiadomo więc czy ciepło utrzymuje się dzięki tanecznym rytmom czy rozkręconym do oporu gitarowym wzmacniaczom. A może to zasługa żarliwego, emocjonalnego wokalu? Trudno stwierdzić na pewno, ale pewne za to jest to, że w sobotni wieczór w GAK Plama ze sceny buchało prawdziwe gorąco.

Nie zdziwiło mnie to jednak w ogóle, bo zarówno pierwsza, wydana w 2019 roku płyta pt. Balance of Decay, jak i jej następczyni z tego roku Pícaros, zawierają właśnie taki materiał: pełen połamanych, nietypowych dla polskiej alternatywy zmian metrum i tropikalnych podkładów na tzw. tyłach, jak i mocnych przesterów i wokaliz na tzw. przodach. Przynajmniej tak to wygląda na albumach, bo już w warunkach koncertowych królowała perkusja. A właściwie dwa, potężnie brzmiące i liderujące muzyce grupy, kreatywnie wykorzystywane przez Bartka Kapsę i Macio Morettiego zestawy perkusyjne.

Dzięki nim oraz ciepłej, basowej pulsacji rytm zyskał na jeszcze większym znaczeniu, a śmiem twierdzić, że to jedne z elementów, które mocno wyróżniają grupę na tle innych przedstawicieli gitarowego grania z rodzimego podwórka. Drugim to wokal, a może sam sposób jego wykorzystywania. Dość powiedzieć, że Jędrzejczak nie dość, że brzmi dobrze technicznie, to i w kategorii mistrzów ceremonii znalazłby się gdzieś na przodzie stawki. Koncertowo powietrze jeszcze mocniej niż na płycie tnie gitara, przez co noise rockowa prowieniencja Javvy była aż nad wyraz słyszalna tego wieczoru. Dodajmy do tego gościnne, improwizowane, saksofonowe stawki Tomka Gadeckiego i mamy Javvę w pełni.
Wychodzi, że dużo oryginalności w tym zespole i występ w Plamie tylko to potwierdził. Javva fenomalnie prezentuje się na płytach, a na żywo osiąga jeszcze wyższy poziom.

