Zderzenie dwóch muzycznych światów: odmienna ekspresja, brzmienie oraz różne podejście do dźwięku. Koncerty te dzieliło bardzo dużo. Łączył podobny poziom frajdy z uczestnictwa w obu z nich.

Hannah No More to typowo trójmiejski band. Z płytą się nie spieszą, materiał ogrywają głównie na koncertach. Na tych widać ewolucję brzmienia i poziom zgrania. Kto bywa, ten wyłapuje. Ja wyłapałem tyle, że elementy świadczące o ich oryginalności, czyli wokalny natłok myśli ubrany w niemalże rapowane partie i perkusyjny mrok (Paweł Rucki jak nikt potrafi przekazać jego sedno za pomocą rytmu) zyskują u nich z czasem na znaczeniu. Coraz mniej tu melodii, za to coraz więcej brzmień nieoczywistych. Partii oryginalnych, mocno wyróżniających się na tle sceny. Noise rap rock to absurdalna etykietka i sam bym się pod nią nie podpisał. Gdyby jednak ktoś pytał, to na scenie był wspaniały hałas, groove i słowna nawijka. Wszystko na najwyższym poziomie.

Muzycy Chair z kolei bawili się znanymi motywami i melodiami. Nie ma w tym nic złego, bo zespół robi przy tym naprawdę niezły show. Gra porywająco i wie, czego oczekuje od nich publika. Hymnowe refreny, łatwe do powtórzenia frazy i ogromna ekspresja sceniczna to ich oręż. Nie mają żadnych zahamowań w tym zakresie. W ich brzmieniu da się wychwycić co najmniej kilka innych zespołów, ale słychać w nim też ich samych. Głodnych i umiejętnych gry tego, co najlepsze w niezależnej muzyce gitarowej. Były więc i post-punkowe eksperymenty, melodie których nie powstydziłyby się największe polskie gwiazdy i tzw. luz w graniu. Chemia sceniczna też robiła robotę.

Chodźcie na koncerty. Odkrywajcie nowe i nieznane. Bawcie się przy tym, co przebojowe.
