Miał być przegląd trzech kapel ze stajni Anteny Krzyku, a skończyło się na tym, że zobaczyłem tylko jedną z nich. Lokalne Loveworms odwołało koncert z powodu choroby wokalistki, a na Steve Martins… nie zdążyłem. Takie uroki weekendowej beztroski. Udało się jednak zobaczyć tyle, że o rozczarowaniu nie może być mowy.
Garażowe, psychodeliczne granie spod znaku King Gizzard & the Lizard Wizard świeci obecnie triumfy – zarówno globalnie, jak i lokalnie – ale rzadko komu udaje się osiągnąć poziom wspomnianych mistrzów stylu. Kompleksów przed nimi nie ma Tekla Goldman i bardzo dobrze.

Raz, że mają do tego podstawy techniczne. Przede wszystkim wspaniałą sekcję rytmiczną: pędzącą przed siebie, ale też trzymającą w ryzach kwaśne, rozbuchane, pełne barwnych solówek i rozmaitych pogłosów gitarowe granie. Dwa – pomaga im wyobraźnia – bo to jeden z tych składów, gdzie nie wiadomo, w którym momencie kończy się improwizacja, a zaczyna aranż właściwy. Trzy, że między muzykami po prostu czuć naprawdę wyjątkową chemię. Ta pozytywna, napędzana magicznymi grzybkami (Mario może być zazdrosny!) energia płynąca ze sceny udzieliła się publice, która żwawo tańczyła do tego długiego, bogatego w kolorowe dźwięki setu.
A ozdobą tego wszystkie był, jak dla mnie kapitalnie nawiązujący dialog z głosem Miry Kubasińskiej, zanurzony w rozmaitych efektach wokal Emilly.
Psychodela w marcowy wieczór? Bardzo spoko!
