Alfah Femmes | Spatif 13.03.25

W przededniu wydania nowej, wyczekiwanej od dłuższego czasu płyty, trójmiejskie Alfah Femmes zdecydowało się podbić Sopot. Czy im się udało? Jak brzmi nowy materiał? Czy nadal bawią się gatunkami i wymykają się recenzenckim klasyfikacjom? Dlaczego nie są gwiazdami i nie grają na Męskim Podsiadło Graniu? Tyle pytań. Nie oczekujcie odpowiedzi.

Z tego, co zespół zaprezentował na scenie, to muzycy nadal stawiają na różnorodność. W tym względzie są na wskroś trójmiejscy — bardzo mocno osadzeni w scenie lokalnej, czerpią przy tym całymi chochlami z brzmień globalnych, a jednocześnie totalnie nie da się ich wrzucić do żadnego konkretnego trendu krajowego. Bardzo dobrze, bo dzięki temu tylko zyskują na oryginalności i wyrazistości. Grają swoje: inspiracji się nie wstydzą, ale filtrują je przez własną wrażliwość.

Tak więc, zamiast odegrać od A do Z materiał z nowej płyty, grupa postanowiła zaprezentować przekrojowo całą swoją twórczość. Wróciła więc do hitów z debiutanckiej EPki, odegrała największe przeboje z pierwszej płyty i podzieliła się z publiką nowościami. Wszystko to w aurze kolorowych, pełnych funkowego pulsu i nowofalowego nerwu dźwięków. Przewrotnie nie tylko w wymiarze tekstowym (jestem ogromnym fanem warsztatu Zosi Bartoś), ale i muzycznym. Gdyby art pop nie był konkretnym, w moim odczuciu niestety częściej stawiającym na formę ponad treść gatunkiem, to Alfah Femmes mogłoby być jego sztandarowym przedstawicielem. Nośnie, ambitnie, a przy tym bardzo przystępnie. Czyli tak, treść za pan brat z formą. Oba elementy na najwyższym poziomie.

A nowa płyta? Zapowiada się znakomicie i idealnie zazębia z dotychczasowym stylem grupy. Zresztą w momencie opublikowania tej relacji możecie się z nią już zapoznać, kupując jej fizyczne wydanie. W digitalu też pojawi się niedługo, bo już 28 marca.