Sopockie Trzy Gie rządzi się swoimi prawami. Miejsca mało, poziom głośności sprzyja utracie słuchu, a do tego pierwotna energia płynąca z czegoś, czego sceną nazwać nie można. Same plusy! Nie ma bowiem lepszego sposobu do odbioru muzyki niż sytuacja, w której zespół gra ci do ucha hałasy z odległości nie większej niż kilkadziesiąt (a raczej kilkanaście) centymetrów. Kto uważa inaczej, ten mainstreamowiec.

Dule Tree zaatakowało pełnym rynsztunkiem, czyli noisem kompletnym. Lokalny duet nie pierdoli się w tańcu; dźwięki przez niego generowane to hałaśliwy rzyg i tu nie ma co się bawić w lepsze określenia. Noise to ich poziom wyjściowy. W zależności od utworu ten albo wychodził od kakofonii, albo też przechodził w rejestry niedostępne nawet dla bardziej doświadczonego odbiorcy ekstremy. Było głośno, nieznośnie, a przy tym pięknie na swój zwichrowany sposób. Duet dobrze czuł publikę i zagrał czysty noise-blackowy set. Do szczęścia nie było potrzebne nic więcej.

Fińska grupa Tonne zapowiadała jeszcze większy, blackowy hałas, a paradoksalnie zaprezentowała bardzo przystępny set. Chociaż biorę pod uwagę to, że na tym etapie, pomimo zatyczek w uszach, mogłem nieco przygłuchnąć. W każdym razie sekcja rytmiczna grała nad wyraz melodyjne partie, a w tym samym czasie gitarzysta / wokalista wypruwał z siebie żyły. Fajny podział obowiązków, tak sobie teraz myślę i coś w tym było. Fiński black ‘n’ roll okazał się zatem nad wyraz przystępnym gatunkiem. Czuć było dobrą znajomość klasyki (były nawet gitarowe solóweczki, a jak!) i pomysł na to, jak tę wiedzę wykorzystać, przekształcając wspomniany zasób w formę naspeedowaną, punkową i odpowiednio obskurną.

Pierwszy raz byłem w sopockim Trzy Gie i na pewno nie ostatni. Wspaniała miejscówka z konkretnym, piwnicznym klimatem i pasującym do scenografii muzycznym repertuarem. Polecam mocno wszystkim undergroundowym wariatom.
