Lie After Lie / Vermona Kids / Loveworms | Desdemona 10.05.25

Lie After Lie nie ułatwili nam zadania. Ściana dźwięku, którą zaproponowali, wsparta donośnym, wokalnym krzykiem miały konfrontacyjny charakter. Zespół jeszcze podgrzał tę atmosferę, ciekawie aranżując przestrzeń, zagarniając zarówno scenę, jak i pierwsze rzędy. Przechadzający się po tej, zazwyczaj zajętej przez publikę przestrzeni wokalista, dosłownie wypluwający z siebie pełne istotnych tematów dźwięki robił duże wrażenie. Towarzyszył mu w tym pochodzie basista, a obrana forma mocno skracała dystans z publiką i niejako wymuszała na niej większe skupienie. Zawartość muzyczna, bazująca głównie na szybkich, hardcore’owych tempach, uzupełniana była tu i ówdzie prawdziwym gruzem. Maksimum zawartości przy dość oszczędnych, ale naprawdę dobrze wykorzystanych środkach. 

Lie After Lie

Więcej melodii i powietrza, ale wcale nie mniej wzruszeń zapewnił występ grupy Vermona Kids. Z tym składem znam się bardzo dobrze, jestem ich fanem od lat, nie był to więc mój pierwszy kontakt z muzyką na żywo w jego wykonaniu. Jednak za każdym razem gdy ich widzę, to odżywają we mnie dawne wspomnienia. Te własne, ale też trochę te, które tak jakby nie należą do mnie, a do kogoś, kto przeżył swoje dzieciństwo po drugiej stronie Oceanu. W muzyce zespołu bardzo wyraźny jest zarówno element nostalgii za skąpanymi w sepii dawnymi czasami, ale też trochę tym, jak mogłyby one wyglądać, gdybyśmy spędzili je gdzieś na spokojnych przedmieściach Ameryki. Paradoksalnie w tym tkwi uniwersalność muzyki zespołu. Muzycy potrafią uruchomić w głowie pewne obrazy i poruszyć serca bez względu na to, skąd jesteśmy i dlaczego znaleźliśmy się pod sceną. A melodyjne, gitarowe granie niesione emocjonalnym wokalem wybitnie w tym pomaga. Mistrzowie w swoim fachu. 

Vermona Kids

Nieco bardziej w stronę tańca, choć z nie mniejszą żarliwością niż poprzednicy zaprowadził nas występ lokalsów z Loveworms. Tym razem zespół zaproponował kilka nowych utworów, których próżno szukać na ich debiutanckiej płycie. Te jednak idealnie zazębiały się z dotychczasowym materiałem. Najeżone gitarowymi efektami, z bardzo wyraźną, pachnącą zimną falą grą sekcji rytmicznej i zróżnicowanym stylistycznie wokalem w takim samym stopniu zachęcały do nieśmiałych pląsów, jak i szalonego pogo. Tym razem publika wybrała pierwszą z opcji, a ja wyszedłem z tego występu z myślą, że z każdym koncertem Loveworms są coraz lepsi. Bardzo miłe uczucie!

Loveworms

Dzięki za zorganizowanie koncertu Jarkowi Makowi i Desdemonie za to, że wspiera takie inicjatywy.