Lie After Lie nie ułatwili nam zadania. Ściana dźwięku, którą zaproponowali, wsparta donośnym, wokalnym krzykiem miały konfrontacyjny charakter. Zespół jeszcze podgrzał tę atmosferę, ciekawie aranżując przestrzeń, zagarniając zarówno scenę, jak i pierwsze rzędy. Przechadzający się po tej, zazwyczaj zajętej przez publikę przestrzeni wokalista, dosłownie wypluwający z siebie pełne istotnych tematów dźwięki robił duże wrażenie. Towarzyszył mu w tym pochodzie basista, a obrana forma mocno skracała dystans z publiką i niejako wymuszała na niej większe skupienie. Zawartość muzyczna, bazująca głównie na szybkich, hardcore’owych tempach, uzupełniana była tu i ówdzie prawdziwym gruzem. Maksimum zawartości przy dość oszczędnych, ale naprawdę dobrze wykorzystanych środkach.

Więcej melodii i powietrza, ale wcale nie mniej wzruszeń zapewnił występ grupy Vermona Kids. Z tym składem znam się bardzo dobrze, jestem ich fanem od lat, nie był to więc mój pierwszy kontakt z muzyką na żywo w jego wykonaniu. Jednak za każdym razem gdy ich widzę, to odżywają we mnie dawne wspomnienia. Te własne, ale też trochę te, które tak jakby nie należą do mnie, a do kogoś, kto przeżył swoje dzieciństwo po drugiej stronie Oceanu. W muzyce zespołu bardzo wyraźny jest zarówno element nostalgii za skąpanymi w sepii dawnymi czasami, ale też trochę tym, jak mogłyby one wyglądać, gdybyśmy spędzili je gdzieś na spokojnych przedmieściach Ameryki. Paradoksalnie w tym tkwi uniwersalność muzyki zespołu. Muzycy potrafią uruchomić w głowie pewne obrazy i poruszyć serca bez względu na to, skąd jesteśmy i dlaczego znaleźliśmy się pod sceną. A melodyjne, gitarowe granie niesione emocjonalnym wokalem wybitnie w tym pomaga. Mistrzowie w swoim fachu.

Nieco bardziej w stronę tańca, choć z nie mniejszą żarliwością niż poprzednicy zaprowadził nas występ lokalsów z Loveworms. Tym razem zespół zaproponował kilka nowych utworów, których próżno szukać na ich debiutanckiej płycie. Te jednak idealnie zazębiały się z dotychczasowym materiałem. Najeżone gitarowymi efektami, z bardzo wyraźną, pachnącą zimną falą grą sekcji rytmicznej i zróżnicowanym stylistycznie wokalem w takim samym stopniu zachęcały do nieśmiałych pląsów, jak i szalonego pogo. Tym razem publika wybrała pierwszą z opcji, a ja wyszedłem z tego występu z myślą, że z każdym koncertem Loveworms są coraz lepsi. Bardzo miłe uczucie!

Dzięki za zorganizowanie koncertu Jarkowi Makowi i Desdemonie za to, że wspiera takie inicjatywy.
