Sara Marcus – Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl | Wydawnictwo Czarne (2022)

Jednym z nich były moje własne wyobrażenia. Tak, muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że wyimaginowałem sobie w głowie zupełnie inny obraz ruchu „Riot Grrrl”, niż ten przedstawiony przez autorkę opisywanej pozycji. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie tyle, że nie bazowałem na totalnym odlocie wyobraźni, a na powielanych przez popkulturę sformułowaniach o wspomnianym zjawisku. Tych, które łączyły go z konkretnymi nazwami zespołów czy brzmieniem, a nawet pewnymi ideami.. A dodatkowo, bo to bardzo istotny wątek, z wielkością samego ruchu. Wydawał mi się on ogromny, niezwykle popularny i wpływowy. Książka potwierdziła tylko to ostatnie.

Marcus odziera „Riot Grrrl” z tego wszystkiego, nieprawdziwego, co przez lata narosło wokół ruchu i stało się pewnego rodzaju mitem. Opisuje jego początki i konkretne miejsca z nim powiązane, nie wstydzi się dość skromnej skali i dokładnie tłumaczy czytelnikowi, o co w tym wszystkim chodziło. Pisze o wartościach, skupia się na twórcach i liderach zjawiska. Jej wersja różni się totalnie od tej, z którą możemy spotkać się w bardziej mainstreamowych mediach. To ciekawa i wartościowa perspektywa. Z czasem jednak, o czym poniżej, zaczynamy się zastanawiać, czy autorka nie przegięła aby w drugą stronę. Komu wierzyć?

Tak, Marcus stawia przede wszystkim na własną wizję ruchu „Riot Grrrl”. W czasach jego rozkwitu była aktywną działaczką, więc niby mamy informacje z pierwszej ręki, ale… Autorka nie oddaje głosu innym. Opisuje wszystko ze swojej perspektywy, nie unikając przy tym (czasem) dość ostrych ocen. Nie działa na mnie jej styl udawanego kroniko-pisarstwa, bo gdzieś między zdaniami, choć, prawdę mówiąc, nie bardzo się z tym kryje, wykłada jak kawa na ławę jedyną słuszną wersję prawdy. Własną. Wiadomo, każdy ma jakąś opinię, ale przez obraną formę w pewnym momencie nie wiedziałem już, czy mam do czynienia z faktami, czy po prostu subiektywną wizją Marcus.

Niestety to nie wszystko. Autorka dysponuje naprawdę nierównym warsztatem. Jako osoba pisząca powstrzymam się od większej analizy, bo trochę niewygodnie oceniać mi pióra innych autorów, ale o kilku rzeczach wspomnieć muszę. Książka jest zdecydowanie zbyt długa, bo temat okazuje się dość skromny. Autorka skupia się na szczegółach, jednak przez jej brak dystansu i umiejętności brakuje w tym jakiejś większej klamry. Fakty mieszają jej się z opiniami innych, ale przede wszystkim z autorskim spojrzeniem na temat. Mnóstwo tu powtórzeń i nie mówię tu o języku, a o wątkach, które, nawet gdy wydają się kończyć, to zaraz powracają. Po co? Dlaczego? Nie wiem, ale przez taką, a nie inną strukturę i styl Marcus, lektura Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl była dla mnie w pewnym momencie ogromną męką.

Bywa tak, że uwielbienie autora/ki do danego tematu jest zbawienne. Nie w tym wypadku. Marcus jest ultraską Bikini Kill i właściwie tylko tego zespołu. O kilku innych wspomina, pewnie, ale to teksty Kathlen Hannah cytuje najczęściej. Dla niżej podpisanego robi to w uroczy, ale też dość… niepokojący sposób. Ja też pielęgnują swojego wewnętrznego nastolatka, ale nie robię tego z taką dumą i raczej nie dzielę się tym ze światem zewnętrznym. Oczywiście Hannah to jedna z założycielek ruchu (wątek o tym, że w pewnym momencie nie chciała mieć z nim wiele wspólnego, jest chyba najciekawszym w całej książce), ale treści na ten temat znajdziemy tu niewiele. Podziwu i fanbojstwa za to zdecydowanie za dużo.

O muzyce jest więc trochę informacji, ale w gruncie rzeczy bardzo mało. Marcus praktycznie od razu skreśla, a w najlepszym wypadku patrzy z góry na całą grunge’ową odnogę tego ruchu. Gdzieś tam wspomina, że tak, dla niektórych miał on znaczenie, ale skoro dla niej nie… Dobra, powtarzam się w tym momencie tak jak i ona. Stop.

Najgorzej jednak, gdy przychodzi jej oceniać działania innych aktywistek i aktywistów. Na każdym kroku podkreśla, że jak ważne było wsparcie męskiej części w jego rozwoju, ale pozytywnych przykładów takich działań już ze świecą szukać. Na pewno i w takiej grupie masa była oportunistów i zwykłych idiotów, ale skoro były i pozytywne, męskie przykłady, to miło byłoby je przedstawić. To jednak pryszcz przy tym, jak Marcus opisuje dziewczyny, które w jakimś stopniu identyfikowały się z ruchem „Riot Grrrl”, ale nie do końca go rozumiały. Co więcej, czytając tę pozycję i przedstawiając dość skomplikowane, a przy tym niby luźne struktury, czytelnika w ogóle to nie dziwi. Autorka nie ma jednak dla nich litości. Rozmawiałaś z mediami? Jesteś skończona i przypomnę o tym jeszcze w kilku innych miejscach książki. Miałaś nieco inne poglądy na pewne sprawy lub braki w tematach związanych z rasizmem systemowym? Szkoda na ciebie czasu, idź i poszukaj swojego miejsca gdzie indziej. Strasznie gryzie się to z założeniami samego ruchu i kompletnie nie wiem, z czego wynika. Z jednej strony bowiem Marcus sprawia wrażenie (a może po prostu pozuje?) na osobę otwartą, a z drugiej jest bezwzględna w swoich ocenach. I tak, w kilku miejscach sili się na obiektywność, ale wybaczcie – nikt się na to nie nabierze.

Trudno było napisać mi tę recenzję, bo prawda jest taka, że książkę czytało mi się źle, a jako ten laik, osoba, która czuła, że nie do końca utożsamia ruch „Riot Grrrl” z tym, co o nim czyta w Internecie, chciałem dowiedzieć się o nim więcej. I… trochę jednak się dowiedziałem. Kilka rzeczy mnie zdziwiło, inne bardzo zaciekawiły. Ogromnym plusem jest dobrze zarysowane tło polityczne ówczesnych czasów i przypomnienie o tym, jak ogromną rolę odgrywają w tym wszystkim media. I przypomnienie sobie o tym, że Bikini Kill to wspaniała grupa.

Ostatecznie jednak nie polecam tej pozycji. Może jestem przewrażliwiony, może po prostu moje oczekiwania faktycznie zderzyły się z rzeczywistością i najzwyczajniej w świecie poczułem rozczarowanie. Trochę jednak tego typu książek na koncie mam i z żadną nie męczyłem się tak, jak z Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl. Jestem tym bardziej rozżalony, że pozycja, która miała przybliżyć mnie do czegoś, co jak najbardziej znajduje się w spektrum moich zainteresowań, nie przyniosła żadnej satysfakcji. Do świata marzeń i urojeń sprzed jej przeczytania, oczywiście tych dotyczących ruchu Riot Grrrl już nie wrócę, ale czy mam ochotę zgłębić ten temat bardziej… Chyba też nie bardzo. Przynajmniej nie w najbliższym czasie.