(…) Każdy z utworów z trylogii Mutual Dreaming ma pewne cechy wspólne. W każdym z nich zespół eksperymentuje z formą, skręca w stronę improwizacji, a same kompozycje zawierają w sobie niemal kilka różnych, odmiennych od siebie fragmentów, wywołujących różne nastroje. Najdłuższy z całej trójki, Mutual Dreaming II, przynosi najwięcej oddechu. Jest w nim i jazzowa motoryka i momenty wyciszenia, a całość może skojarzyć się nawet z post-rockowym sposobem opowiadania historii. Ale takim, jaki grał, powiedzmy, Slint czy Something Like Elvis. (…)
Na drugim biegunie znajdują się krótsze utwory. Wedding, następujący po nim Balloon oraz Forget-me-not przykuwają noise’owym ciężarem i można je nazwać najbardziej przystępnymi z całego zestawu. (…) W tle drugiego z wymienionych brzęczy coś złego, coś, na co z początku nie zwracamy uwagi. Wokal uderza złością, smutkiem, w końcu rozpaczą. I tak samo, jak ludzkie emocje, utwór urywa się nagle. Odpowiedzi znów nie ma. (…)
(…) Nie ma dla nich granic gatunkowych, nie trzymają się sztywno stylistycznych ram i przede wszystkim bardzo mocno oddziałują na emocje. A to w muzyce wartość najważniejsza. I dlatego wiem, że do tych dźwięków będę wracać wielokrotnie.
I faktycznie, do płyty wracałem wielokrotnie. Cała, długa recenzja (jedna z trudniejszych do napisania w zeszłym roku) znajduje się tutaj.