Gdyby Swans urodzili się nad Wisłą.
Improwizacja nie jest mi obca. Zarówno w życiu, jak i w muzyce, pójście na żywioł potrafi zarówno uprościć, jak i utrudnić funkcjonowanie. Zarys planu działania to rzecz dobra, wręcz pożądana, ale nie zawsze najlepsza pod względem funkcjonalności.
Improwizować potrafią trójmiejskie Popsysze. Zagrali materiał z najnowszej płyty Emisja, ale zrobili to tak, że aż trudno było rozpoznać, że to oni. Atakowali ścianą hałasów, bawili się hałasem, więc zamiast psychodelii dostaliśmy festiwal sprzężeń i przesterów. Gruz spadał z sufitu, ale mimo wszystko w ich muzyce dużo było przestrzeni i oddechu. Takiego znad morza oczywiście.

That’s How I Fight postawili na trans. Długie, drone’owe fragmenty poprzetykalo noise rockiem, choć takim z gatunku tych mniej oczywistych. Napięcie rosło z każdą minutą, a w morzu dźwięków dochodzących ze sceny bardzo łatwo było się zatopić. Sam nie wiem, czy w końcu dopłynąłem na brzeg, czy przepadłem gdzieś w głębokiej otchłani.

Z tego stanu wyrwał mnie Düsseldorf. Klasyczny ebm z rave’owym skrętem zagrany na syntezatory i żywą perkusję zamiast do wewnętrznych rozmyślań, skłaniał do tańca. Za podkład służyły mechaniczne dźwięki wszelkiego rodzaju, także te organiczne, bo perkusista grał na swoim zestawie tak, jak gdyby zamiast bębnów miał w zestawie stalowe blachy. Ale i tu pojawiły się elementy transu, bo w technologii przecież bardzo łatwo się zatracić. Nawet jeśli ta ma postać klasycznie brzmiącej maszynerii.
A to wszystko w gdyńskiej Desdemonie.

