Bohren & Der Club of Gore / Whalesong / Drizzly Grizzly 26.03.24

Wiadomo nie od dziś, że gdańskie Drizzly Grizzly przypomina wnętrze Czarnej Chaty z kultowego serialu Davida Lyncha. Gdzie jak nie tu miałyby zabrzmieć dźwięki inspirowane twórczością Angela Badalementiego?

Zaczęło się jednak od hałaśliwego transu w wykonaniu supportu — grupy Whalesong. Niektórzy porównują ich intensywność do Swans, ale ja w ich muzyce dostrzegłem więcej elementów polskiej szkoły psychodelii — grup takich jak Alameda, ARRM czy Ampacity. Środek ciężkości tylko nieco odmienny — Whalesong nie spoglądają w kosmos, a w dół. Bliżej im do syfiastego błota i mogiły niż do kosmicznych eskapad. Rożnica niewielka, acz kluczowa.

Whalesong

Bohren und der Club of Gore to minimaliści. Kontynuatorzy, a może raczej liderzy dark jazzowej szkoły pokazali i zagrali dokładnie tyle, ile chcieli. Wolne tempa obudowane motywami znanymi ze wspomnianego na wstępie serialu działały na serducho, ale jednocześnie dawały nieco do myślenia. Nie zrozumcie mnie źle, bo uwielbiam ich twórczość, ale oglądając zespół po raz pierwszy na żywo, poczułem, że to zmyślna kopia. Zabawa w coś, co lubimy my wszyscy, do czego nam tęskno, ale też do czegoś, co nie jest oryginałem. A mimo to ich występ podobał mi się i to bardzo.

Magia Drizzly Grizzly? Magia Twin Peaks? Magia muzyki? Wszystkiego po trochu, jak sądzę.