To wydarzenie stanowiło wręcz podręcznikową definicję awangardy. Właśnie, nie piszę koncert, bo Keiji Haino wtorkowego wieczoru wydobył ze swoich instrumentów tak nietypowe dźwięki, ubierając je przy tym w totalnie nieprzystające do definicji piosenki formy i struktury, że nawet ci bardziej zaprawieni w eksperymentalnych odsłuchach odbiorcy mogli poczuć się przytłoczeni. Przede wszystkim natężeniem i poziomem hałasu. Te bowiem przekraczały wszelkie normy.

Jednak gdzieś tam głębiej, pod wierzchnią warstwą atonalnego zgiełku, kryły się niemalże ambientowe, a już na pewno podszyte transem frazy. Choć przyznam, że niełatwo było je wydobyć. Zresztą jeśli już, to bardziej poczuć niż usłyszeć, bo aparat poznawczy w postaci słuchu raczej nie nadążał za tym, co działo się na scenie. Za to drgania tak — te były aż nadto odczuwalne.
W kategorii performensu było to bardzo ciekawe i na pewno zapamiętywalne widowisko. Hałas jednak trzeba lubić, nawet jeśli ten potrafi w całości przyćmić muzykę. Ja lubię.

PS: noście proszę zatyczki na takie wydarzenia. To nie są drogie tematy, a utrata słuchu to nie przelewki.
