Z trójmiejskim składem SOMA znamy się jak łyse konie. Na przestrzeni ostatniego roku widziałem ich kilkakrotnie i to w różnym wydaniu. W sumie można by go uznać za zespół początkujący, z tym że już w pełni ukształtowany. Oryginalne, oparte na wyraźnym groove granie z okazjonalnymi wokalnymi wyziewami i równie incydentalnymi, saksofonowymi partiami. Tylko tyle i aż tyle wystarcza do tego, by grupa, właściwie bez konkurencji, znalazła sobie własne miejsce na scenie. Trochę jednak upraszczam: jest w tym żar, pokomplikowane kompozycyjne faktury i post-metalowa, rozbudowana narracja. Bardzo dobre i interesujące połączenie. Na tym koncercie wybrzmiało w pełni.

Krzta to z kolei sceniczne zwierzę. Takiej energii i, za przeproszeniem drogich Państwa wpierdolu, nie potrafi spuścić nikt. W ich przypadku ulubionym stylem walki jest rytmika. Liczne zmiany tempa, perkusja na przedzie, do tego masujący czerep bas — pełen pakiet. Dodajmy do tego gruzowe riffowanie i mamy grupę, która też gra we własnej lidze. Intensywność godna viralowego Jadu, z tym że z lepszą techniką i rozbudowanym, dopracowanym narracyjnie setem. Czemu ten zespół jest kultowy tylko w pewnych kręgach? Nie wiem, ale zapraszam na koncert. Dołączcie do fanbojów tej grupy.

Często wspominam o narracji (w tym tekście aż nadto!) w kontekście występów, ale też i albumów. W obu przypadkach jest to element ważny, o ile nie najważniejszy. Bez tego słuchacz zostaje z samymi piosenkami, a te szybko wylatują z głowy. Wie o tym Dola, która przenosząc rozwiązania z płyt na scenę, nie ma łatwego zadania. A jednak grupie z Torunia się to udaje: mieszając w trakcie setu poszczególne, tak mocno zespolone z klimatem danego krążka kompozycje, potrafi przenieść ten sam ciężar opowieści na warunki koncertowe. Pewnie, to inna bajka — mniej skupiona na wytworzeniu tzw. atmosfery, a bardziej na bezpośrednim uderzeniu historia. Zespół przykuwa jednak uwagę słuchaczy od początku do końca. Z małą gwiazdką, bowiem jest to rzecz dla tych bardziej skoncentrowanych i wytrwałych. Pełna sprzężeń, zmian tempa, łapiąca za serce i wywlekająca na wierzch flaki metalowa epopeja. Bez łatek i ograniczeń gatunkowych. Dla mnie to ogromna zaleta. I w szczególności sobie podobnym zalecam terapię muzyczną, której autorami są muzycy Doli.

Bardzo udany czwartkowy wieczór w gdańskim Drizzly Grizzly.

