Skład Ivo Shandor & The Gozer Worshipers tworzą w większości muzycy trójmiejscy, a w całości artyści obracający się w kręgach psychodeliczno-improwizacyjnych z umiłowaniem do większego lub mniejszego jazzowania. Tak najłatwiej byłoby sklasyfikować również materiał z tej konkretnej płyty. Jednak jak zawsze — diabeł tkwi w szczegółach.
Przechodząc do personaliów osób stojących za wspomnianą nazwą, co daje spore pojęcie o zawartości albumu jeszcze przed jego odsłuchem, to mamy tu: Bartosza Boro Borowskiego (z całej galerii projektów wymienię Lonker See, 1926, B3-33, Borowski / Miegoń), Dagmarę Cichocką (Goodly, Pipi Ya Jeli), Jakuba Szwemina (Bazgrołki, Szczęki), Patrycję Tempską (Jutra) oraz Michała Klamę (Pleń, Szorstkie). Skład na papierze bardzo mocny, do tego w praktyce świetnie ze sobą współpracujący.
Kluczem jest tutaj synergia doświadczeń poszczególnych muzyków i magia tego, że pomimo mocnych osobowości w składzie brak tu jednoznacznego lidera. Ten mógłby pomóc w ogarnięciu chaosu, tylko że ferment, nawet jeśli istnieje to, zamiast przeszkadzać, zdecydowanie służy stworzonej przez grupę muzyce. Ta na pewno jest zróżnicowana i jeśli ktoś jest choć trochę obeznany z twórczością innych wymienionych przy personaliach artystów zespołów, to z łatwością wychwyci nawiązania w postaci konkretnego brzmienia czy wykorzystywanych patentów. Polecam jednak wyzbyć się takiego podejścia, bo mam wrażenie, że Ivo Shandor & The Gozer Worshipers miał być i jest nowym otwarciem. Próbą zredefiniowania się na nowo, choć bez jednoznacznego, w sumie przecież niemożliwego zerwania z przeszłością.
Mój wniosek to nie efekt jakiegoś pogłębionego śledztwa, bo wystarczy spojrzeć na tytuł otwierającej płytę kompozycji. End/Beginning zaczyna się jak zagubiony, choć skąpany w oparach noir utwór z katalogu Lonker See. Tylko że im dalej, tym bardziej zanurzamy się w transowy świat znany z ostatnich albumów Swans. Czekając na obowiązkowy wybuch, możemy się jednak mocno zdziwić, bo zamiast tego saksofon prowadzi nas w knajpiane, mroczne klimaty w stylu The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. I weź tu przypnij konkretną łatkę. Nie da się.
I tak jest też później. W kotka i myszkę Ivo Shandor & The Gozer Worshipers bawi się ze słuchaczem w każdym możliwym fragmencie. Tu zapoda ambientowy pejzaż, by zaraz zamaszyście uderzyć w uszy noise’ową partią. W sumie zachęca do tańca, ale jak już łapie rytm, to zaraz wywraca go do góry nogami. Urzeka jazzową delikatnością, by w jednej chwili odwrócić się plecami i przygnieść ścianą dźwięku. Przez takie zabiegi płyta przypomina puzzle i to takie ze sporą liczbą elementów. Najważniejsze jednak, że wszystkie one do siebie pasują i że po ich złożeniu ukazuje się konkretny obrazek. Bardzo ładny obrazek.
Wydaje mi się, że ta różnorodność — zarówno pod względem inspiracji, odgrywanych stylistyk czy tak częstych zmian klimatu — nie jest tu celem samym w sobie. To raczej efekt uboczny odmiennych osobowości tworzących Ivo Shandor & The Gozer Worshipers. Swoiste rozedrganie, jakie przepełnia debiutancki krążek grupy, jest po prostu jej stylem. Dzięki temu zamiast z jedną konkretną emocją czy stanem ducha przedstawia całe ich spektrum. Widzę w tym duży realizm, ale też sposób na to, by wciągnąć słuchacza w swój pokomplikowany świat. Codzienność taka przecież jest, a prostota… Cóż, do tej dążymy, ale czy naprawdę możemy ją osiągnąć? Czy w ogóle warto?
Odpowiedź da Wam Ivo Shandor & The Gozer Worshipers. Zespół zobaczycie w najbliższym czasie w:
- 1.10 | Łódź – Klub UV | Ivo Shandor & the Gozer Worshipers, HETHET
- 2.10 | Kraków – Baza | Pleń, Ivo Shandor & the Gozer Worshipers
- 3.10 | Wrocław – Klub Szalonych | Pleń, Ivo Shandor & the Gozer Worshipers, SZ.A.J.S.
- 4.10 | Music is The Weapon Fest vol.9 (z Pleń, Izzy and the Black Trees i RZWD)
- 5.10 | Warszawa – Chmury | Pleń, Ivo Shandor & the Gozer Worshipers
A o poprzednich ich koncertach pisałem TUTAJ (pełen skład, debiut sceniczny w tym składzie) oraz TUTAJ (bez saksofonu, na festiwalu Sea You).

