Nagrać świetną płytę, rozpaść się i przejść do historii. Znany motyw, ale o ile pierwsze dwa punkty tego planu pozostają w gestii pomysłodawcy, tak już na ten ostatni wpływu nie mamy. Nie wiem, jak historia obejdzie się z Szezlong, ale wolałbym, żeby nie byli wspominani tylko przy okazji ogranego tekstu pt. „mieli potencjał, ale się rozpadli”. I nie, nie jest to przesada, bo druga płyta poznańskiego składu to naprawdę kawał rewelacyjnego, alternatywnego grania. Zespół miesza wpływy „klasycznego” indie z noise rockiem i post-punkiem, dodając do tego własną, ponurą wrażliwość. Utwory, które znajdują się na płycie, przepełnione są melancholią i smutkiem, a jeśli gdzieś pojawia się złość, to tylko na chwilę. Całość brzmi raczej jak wyznania kogoś, kto pogodził się już z tym stanem, niespecjalnie próbuje albo w ogóle chce go zmienić. Parafrazując, jest przygnębiająco, ale chociaż stabilnie. I może dlatego tak bardzo trafiają we mnie te monotonnie przesterowane dźwięki przechodzące w chwile wyciszenia, przerywane jedynie nielicznymi, kakofonicznymi zrywami, jak chociażby kończącym płytę The Last Walk.