Lonker See + Kapital & Richard Pinhas, Klub Żak, Gdańsk 14.04.18

Oba zespoły obecnie koncertują, promując swoje najnowsze płyty. Oba zaliczyć można do składów, dla których improwizacja jest punktem wyjścia, rzeczą naturalną i czymś, w czym czują się najlepiej. Wreszcie obie grupy potrafią namalować poprzez dźwięki swój własny, niepowtarzalny świat. To zdaje się koniec podobieństw między nimi, co potwierdził koncert w gdańskim Klubie Żak.

O dziwo pierwszy na scenie pojawił się trójmiejski Lonker See. Wydaje mi się, że po ostatniej płycie, wydanej w Instant Classic, to oni byli dla większości głównym punktem wieczoru, ale może i dobrze się stało. Drugim, już całkowicie negatywnym dla mnie zaskoczeniem był fakt, że znowu w salce koncertowej Klubu Żak ustawiono krzesełka. Może jestem odosobniony w tej opinii, ale koncert to nie teatr. Podczas występu zachodzi pewna, specyficzna i unikalna interakcja pomiędzy zespołem, a publiką. Ten przypływ energii, który można poczuć ze sceny i, który oddany w postaci entuzjastycznych reakcji przybyłych na koncert, wraca do zespołu i (jak mniemam) daje muzykom dodatkowego, pozytywnego kopa. Gdy wszyscy siedzą, to taka reakcja po prostu nie ma szans zaistnieć. Na szczęście w przypadku Lonker See o statyczności nie było mowy, ale za nic przymusu siedzenia naprzeciw grupy wykonującej taką, przepełnioną emocjami muzykę, nie zrozumiem.

Od razu przyznam się do tego, że dawkuję sobie ostatnio niektóre wydawnictwa i po One Eye Sees Red, czyli najnowsze wydawnictwo Lonker See, jeszcze nie sięgnąłem. Chciałem zobaczyć ich na żywo bez porównań z płytą. I to zagrało, chociaż kilka muzycznych momentów budziło moje skojarzenia z poprzednim występem grupy, który widziałem, czyli podczas jednej z edycji przeglądu filmów Nieme na żywo w gdańskim Domu Technika w grudniu zeszłego roku. Stąd w głowie pojawiło się pytanie, czy aby już wtedy nie ogrywali w warunkach koncertowych nowego materiału? A może coś ich wtedy zainspirowało, a potem uległo ewolucji? To ciekawe w samej kontekście tworzenia muzyki przez tę grupę, bo odpowiedzi raczej nie otrzymam.

3 lonker

Sam występ był właściwie idealnie wyważony, bo pozostawił niedosyt, a jednak nie był zbyt krótki. Przez tę godzinę z hakiem Lonker See udało się bowiem stworzyć na scenie własny świat. Praktycznie od początku do końca byli w ruchu – bardziej tym dźwiękowym, niż fizycznym – i nie bawili się w klasyczną zmianę motoryki. Pod powyższym mam na myśli to, że muzycznie nie zaczynali od wolniejszych form, by później podwyższyć tempo, znów je zwolnić i przejść do kakofonicznego, przeładowanego dźwiękami finału. Podbudowy nie było, a nawet jeśli, to zupełnie niedostrzegalna, bo grupa grała jakby poza czasem i przestrzenią. Psychodeliczno-jazzowe wycieczki mieszały się z krautrockowym pulsem, powtarzaniem pojedynczych fraz i całych motywów, a pod nimi z kolei znajdowały się inne warstwy, podlegające ciągłym zmianom. Przez to wszystko miałem wrażenia nieustannej przemiany i jednocześnie stałego tempa poszczególnych fragmentów; monotonii i ewolucji; ciągłości i jej braku.

Brzmi to wszystko dość zawile, ale z boku wyglądało to po prostu jak przepis na idealną syntezę psychodelicznego rocka, noise’u, space rocka, elektroniki i jazzu. I co najważniejsze: każdy z tych elementów pasował do drugiego. Każdy z członków grupy na pierwszy rzut oka skupiony jest na sobie, na własnym instrumencie i własnym świecie. W praktyce jeden słucha drugiego, wychwyca jego zamiary i podąża tą ścieżką. A później proponuje własną, za którą podąża reszta. Dzięki temu wszystko brzmi tak spójnie i sprawia wrażenie jednego, długiego utworu z całą plejadą motywów, zagrywek i emocji.

1 lonker

Skłamałbym jednak, twierdząc, że nikt się z tej demokratycznie stworzonej, muzycznej przestrzeni nie wyrywa. W centrum tego kolektywu zdawał się być perkusista Michał Gos. To on zdaje się nadawać tempo, inicjować jego zmianę, prowadzić resztę muzyków, którzy dobrze wiedzą, jak wkomponować się w ten nowy układ. To, co Gos robi za perkusją, naprawdę zwraca uwagę. Potrafi zmiękczyć brzmienie jazzowym tematem, by zaraz podwyższyć temperaturę precyzyjnymi i potężnymi, niemal noise rockowymi uderzeniami. Groove, jaki to tworzy, jest niesamowity i złapałem się na tym, że w drugiej fazie koncertu to głównie jego grę obserwowałem.

Lonker See na żywo to grupa, która potrafi stworzyć niezwykłą atmosferę. Słyszymy to w dzisiejszych czasach po wielu występach, ale nie w każdym przypadku ma to potwierdzenie w rzeczywistości. Tutaj jak najbardziej. Ta atmosfera łącząca pierwotność dźwięków, bliżej nieokreślony mrok i mieszająca to z nowoczesnym brzmieniem pozostaje w głowie na długo.

4 lonker

We wstępie pisałem o podobieństwach Lonker See z duetem Kapital, który na swojej ostatniej płycie połączył siły z Richardem Pinhasem. O samej płycie wrzucę osobny tekst (sam album mi się podoba) już niedługo. A jak sprawdziło się eksperymentalne trio na żywo?

7 kapital

Może i w tym przypadku trzeba było przed koncertem odpuścić sobie płytę, bo to, co zagrał Kapital tego dnia i tak nie miało z nią zbyt wiele wspólnego. Elektroniczne wojaże zostały zastąpione kaskadami drone’owych dźwięków, gdzieniegdzie przeplatanych dubowym podbiciem. Tam, gdzie Lonker See zmieniał improwizacje w pracę zespołową, Kapital postawił na kreacje indywidualne. Nie wiem, może się mylę, ale miałem wrażenie, że każdy z muzyków grał swoje, nie patrząc na to, w którym to miejscu znajduje się akurat kompan. Bezkresny kosmos, w który zanurzamy się na płycie, został na żywo zastąpiony przestrzenią, w której zamiast ją swobodnie eksplorować, próbujemy raczej uniknąć burzy meteorytów. Te elektroniczne, kosmiczne turbulencje przeszywała (tu akurat z dość ciekawym skutkiem) przesterowana i charakterystycznie brzmiąca gitara Pinhasa. Niemniej to nie była ekspedycja dla każdego. Dość statyczny występ połączony z nieprzychylnymi warunkami do jego słuchania (siedzenie na krzesełkach) nie wpłynęły na jego pozytywny odbiór. Do mnie świat stworzony tego dnia przez trio po prostu nie przemówił. I szkoda, bo album, również będący w pewnym sensie zapisem występu na żywo podczas wcześniejszej współpracy trzech panów, wypadł o wiele ciekawiej. A może po prostu zaryzykowali, chcąc zobaczyć, gdzie poniosą ich dźwięki? Niestety, tym razem niebezpiecznie zbliżyli się w swoich poszukiwaniach do palącego skwarem słońca, zamiast postawić na marzenia o skrzące się refleksy w pobliżu wrót Tannhausera.

6 kapital