100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią #7 / Johnny Cash – At Folsom Prison (1968)

Jeśli Johnny’ego Casha kojarzycie tylko jako starszego pana rozliczającego się z własną przeszłością w skądinąd bardzo udanym coverze Hurt, to muszę przywołać Was do porządku. Posłuchajcie poniższego albumu, poczytajcie o jego realizacji, a potem sięgnijcie po inne płyty Casha. Jeśli się Wam spodobają, a tego jestem pewien, to pozostają jeszcze liczne biografie muzyka. Ciekawe życie i niejednoznaczna postać. A przy tym tak niekonwencjonalne pomysły, jak ten poniżej, czyli wydanie płyty z koncertu zagranego w więzieniu stanowym.

Dziś w ramach cyklu „100 albumów, które musisz przesłuchać przed śmiercią” płyta At Folsom Prison (1968 r.).

Czy znałem wcześniej?

Znałem płytę, znam też Casha. I u mnie zaczęło się od jego autorskiej wersji „Hurt”, ale na szczęście poszedłem dalej i pochyliłem się nad jego dyskografią. Gość odczarował dla mnie country, które przestało kojarzyć mi się z ziemią spaloną słońcem, zabłoconymi buciorami i graniem dla ludzi, dla których najfajniejszą rozrywką jest wypicie taniego piwka po ciężkim dniu pracy. Uogólniam, ale taki też miałem obraz tej muzyki te naście lat temu. Przy okazji polecam film Walk The Line z 2005 r., gdzie Casha zagrał, jak zawsze wspaniały Joaquin Phoenix, a w jego żonę June Carter wcieliła się Reese Witherspoon.

Ogólne spostrzeżenia

Z krótkich informacji na temat samego pomysłu nagrania tej płyty wynika, że Cash zabiegał o możliwość zagrania koncertu w więzieniu przez kilka lat. Fakt ten poprzedził gorszy okres: zarówno w życiu prywatnym muzyka (zmagał się z uzależnieniami), jak i pod względem twórczości (słabsza sprzedaż płyt). W końcu się udało. Pomogła wytwórnia, ojciec pastor odprawiający nabożeństwa w tymże zakładzie karnym i producent Bob Johnson, który miał pomysł na to, jak nagrać ten materiał.

O samej zawartości nie będę się dużo rozpisywać. Muzyka wspiera tu Carl Perkins, żona June oraz zespół Tennessee Three. Repertuar, a jakżeby inaczej, „więzienny”, bo ten wątek często przejawiał się w twórczości Casha (płytę otwiera zresztą jedna z jego najbardziej znanych kompozycji tj. „Folsom Prison Blues”). To, co robi na mnie największe wrażenie, to wierne oddanie klimatu tego wyjątkowego występu. Słyszymy okrzyki i gwizdy więźniów, z którymi pomiędzy utworami przekomarza się Cash. Gdzieś tam w tle w więziennych głośnikach wyczytywane są ich nazwiska, a zarządzający tym przybytkiem strażnicy też często mają coś do dodania i chętnie podchodzą do mikrofonu. Dodatkowo utwór kończący płytę, czyli „Greystone Chapel” skomponowany został przez jednego ze skazańców. Siedzący w pierwszym rzędzie w trakcie występu w Folsom Glen Sherley zdołał wysłać poza więzienne mury swoją piosenkę i zupełnie nie spodziewał się tego, że odegra ją przed nim Cash. How cool is that?

Czy będę wracać?

Cash Miewał płyty gorsze (kowbojski Ride This Train śni mi się po nocach), ale te nikną w porównaniu do całej grupy albumów dobrych, bardzo dobrych i wybitnych. At Folsom Prison zalicza się do tej ostatniej grupy, więc jak najbardziej – wracam i będę wracać.

Alternatywa

W tym przypadku nie ma sensu jej szukać. Takie płyty jak ta to powód, dla którego warto „nadrabiać kanon” i przyglądać się takim listom.