Nie wiem, czy komiks Będziesz smażyć się w piekle można zaliczyć do literatury muzycznej. Ba, nie wiem nawet, czym tak naprawdę jest literatura muzyczna. Nieważne. Tytuł stworzony przez Krzysztofa Owedyka (zarówno scenariusz jak i rysunki) to historia z muzyką w tle. Do tego świetna historia. Tak więc nie będę się zastanawiał nad jej przynależnością gatunkową, a po prostu ją Wam polecę.

Opowieść skupia się na młodym gitarzyście. Tarantul, bo tak zwracają się do niego nawet żona i córka, jest muzykiem sesyjnym i ogromnym fanem zespołu Deathstar. Na tyle, że zna praktycznie każdy riff i solówkę, jaka wyszła spod palców lidera tej grupy – Lorda Solo. Tarantula poznajemy w momencie, gdy ten przechodzi przesłuchanie. Wakat gitarzysty we wspomnianej grupie nie jest fuchą stałą. Skład zmienia się nieustannie, co powinno zresztą zapalić odpowiednią lampkę u głównego bohatera, ale ten jest aż nadto zajęty spełnianiem osobistego marzenia. Jak się pewnie domyślacie, dostaje tę pracę i tak rozpoczyna się lawina historii nieprzyjemnych z kilkoma wątkami, które łapią za serce mocniej, niż niejedna prawdziwa muzyczna biografia.

Nie wchodząc zbyt głęboko w samą fabułę, którą warto poznać na własną rękę, poznajemy machinacje lidera-tyrana, dla którego dosłownie wszystko jest środkiem do osiągnięcia celu, czyli zarobienia kasy, przekroczeniu kolejnych granic (nie tylko muzycznych) i zdobyciu ogromnej popularności. Dotyczy to także wykorzystywania na każdy z możliwych sposobów „kolegów” z zespołu. Oprócz Tarantula na perkusji gra gadający po śląsku Dworf, którego przezwisko idealnie oddaje jego fizjonomię oraz sympatyczny, zmagający się nadmiernym apetytem, nieśmiały basista Bogey. Każda z postaci ma własną historię i bardzo dobrze zarysowany charakter. Można narzekać na to, że uosabiają pewne stereotypy, ale też trudno ich przy tym nie polubić. Warto jeszcze wspomnieć o niepozornym menedżerze Satanisławie, którego imię (lub ksywka) idealnie oddaje jego osobowość oraz o Gabi i Dadze – kolejno żonie oraz córce Tarantula.

Całej tej ferajnie towarzyszymy w projekcie „znany i kochany przez publikę deathmetalowy zespół zarządzany przez despotę”. Przyglądamy się logistyce i procesowi podziału pieniędzy. Odwiedzamy festiwale muzyczne, jedziemy z Deathstar na trasę po USA, składamy wizytę w studio, a nawet podglądamy muzyków w trakcie tworzenia „profesjonalnej” sesji zdjęciowej. Narasta w nas złość na to, co widzimy. Gdzieś równolegle obserwujemy rozpadające się życie bohaterów, którym kibicujemy, a których losy połączyła wykrzykiwana przez fanów i tak uwielbiana nazwa grupy. Bynajmniej nie muzyka, bo ta, jak się okazuje, jest w tym wszystkim najmniej ważna.

Nie wiem, czy Deathstar wzorowany był na konkretnej metalowej kapeli. Szczerze powiedziawszy, wątpię (chociaż wydawca ma chyba inne zdanie). Sam autor tego albumu to osoba, która wywodzi się z kultury punkowej i z tego powodu wierzę, że problemy, które nakreślił w Będziesz smażyć się w piekle nie są mu obce. Dobrą znajomość środowiska i tematu widać zresztą na każdym kroku – szczególnie gdy przyjrzymy się szczegółom, takim jak naszywki na katanach, koszulki noszone przez ludzi znajdujących się wśród publiki czy miejscówki, w których Deathstar przyszło grywać swoje sztuki. Kreska jest prosta, ale wyrazista, a wspomniane już detale pojawiają się w wielu kadrach, często pełniąc rolę dopełnienia, a także stanowiąc element humorystyczny wprowadzający nieco oddechu do tej, miejscami trudnej w odbiorze opowieści.
Będziesz smażyć się w piekle pomimo tego, że orbituje wokół sfery muzyki i tego, jak wygląda życie w zespole, jest tak naprawdę historią o tym, że z pomocą kilku odszczepieńców o złotych sercach (nie mylić z manierami) da się wyjść z największego syfu. Metal i optymistyczne przesłanie? Jeszcze jak!
