Wreszcie miałem okazję zobaczyć napisany, wyreżyserowany i współprodukowany przez Boy Harsher krótkometrażowy film The Runner. Obraz kiełkujący w głowach jednego z najoryginalniejszych duetów muzyki elektronicznej ostatnich lat. Produkcja zapowiadana była już od pewnego czasu, miała być rozwinięciem (a może raczej której była rozwinięciem; trudno powiedzieć, co było pierwsze) ścieżki dźwiękowej o tym samym tytule. Czekałem na nią od momentu pierwszych zapowiedzi. Czy spełniła oczekiwania?
Spełniła, ale z pewnym zastrzeżeniem. Tym jest to, że spodziewałem się bardzo niszowej, budżetowej czy wręcz dziwacznej produkcji ludzi, którzy na co dzień tworzą dokładnie taką samą muzykę. W końcu jedyne praktyczne doświadczenie w temacie filmu, jakie posiadali Jae i Augustus, to praca przy kilku teledyskach do singli ich autorstwa (m.in. do Face The Fire czy Send Me a Vision). Wymieniona dwójka ma za to całkiem solidne podstawy teoretyczne, bo poznała się na studiach właśnie w szkole filmowej. W każdym razie czułem, że ich wspólny obraz będzie kontynuacją własnego stylu w sensie estetycznym czy wizualnym, a nie do końca skupiać się będzie na fabule. I tak właśnie jest, bo historii w The Runner nie ma prawie wcale.
Sam film jednak na tym nie traci – tzn. o ile fabuła nie jest dla nas jedynym wyznacznikiem jakości. Produkcja jest dopieszczona pod względem realizacyjnym, a sama jej formuła naprawdę oryginalna, bowiem przedstawione na ekranie wydarzenia mieszają się z wstawkami „making of” i meta komentarzami samego zespołu. Umazana krwią, przemierzająca USA główna bohaterka (grana przez znaną z King Woman Kris Esfandiari) ogląda w pewnym momencie teledysk Boy Harsher na napotkanym na swej drodze ekranie. W innej scenie to sam zespół komentuje wydarzenia fabularne i poczynania głównej bohaterki… Łatwo się pogubić i choć ważne, to są to jednak detale, bo przez większość czasu ekranowego mamy do czynienia z samym obrazem i muzyką. Darkwave’owe podkłady i mechaniczna elektronika pasują do tego brudnego świata złożonego z brutalnej, neonowej ciemności i równie pociągającej, acz niebezpiecznej natury. Kadry i sam styl kręcenia przypomina połączenie tanich slasherów z kinem Davida Lyncha (ze wskazaniem na Lost Highway i Twin Peaks 2017). Wypada to bardzo naturalnie, a poszczególne kadry są na tyle pociągające w swej dopieszczonej brzydocie, że chciałoby się je wydrukować, oprawić w ramkę i powiesić w ciemnym korytarzu.
Bardzo długi teledysk, hołd dla horroru i kina lat 80., a może jeden wielki meta komentarz, artystyczny manifest lub też po prostu film dla największych fanów zespołu? Wszystkiego z wymienionych jest w The Runner po trochu. Jeśli któraś z tych rzeczy powoduje u Was większe bicie serduszka, to sięgnijcie i przekonajcie się sami, jak dziwny, a jednocześnie interesujący jest to tytuł. Kto wie, może nawet uda Wam się odczytać niektóre metafory i znaleźć w nim sens. Mnie wydaje się, że kilka z nich odczytałem, ale może to tylko złudzenie.
Na ten moment film legalnie w Polsce można obejrzeć TUTAJ.