Trollować trzeba umieć.
W dobie powszechnych prowokacji nie powinno to dziwić, a jednak. Laibach to zespół, który trudno rozgryźć i myślę, że nawet ich najwięksi fani, a być może nawet sami muzycy tworzący tę grupę, nie do końca wiedzą, o co im tak naprawdę chodzi.
W Gdańsku grupa zaprezentowała różne oblicza. Pierwsze, w pełni elektroniczne, było, moim zdaniem, ogromną stratą czasu. 35 minut elektronicznego grania à la Kraftwerk w najlepszym wypadku bawiło, zazwyczaj konfundowało, częściej irytowało. Kosmiczne syntezatory nie porwały, bo są tacy, co po prostu robią to lepiej. Choć fakt, nie zawsze w tak konsekwentny i bezkompromisowy sposób, co Laibach.

W drugiej części koncertu zobaczyliśmy to, co zobaczyć chcieliśmy. Władczy głos Milana Frasa wybrzmiał na tle mrocznych, marszowych rytmów tworzonych przez pozostałych muzyków. Dominował Klimat, przez wielkie „K”. Zrobiło się zimno i nieprzyjemnie, miejscami patetycznie, ale taki jest to też zespół. Do industrialnego wystroju B90 pasowało to wręcz idealnie. Dźwięk wokalu i instrumentów zderzał się z betonowymi słupami, przez co wszystko, co usłyszeliśmy tego wieczoru ze sceny, wybrzmiało jakby ze zdwojoną siłą.
Końcówka to Laibach w wersji popowo-tanecznej. O dziwo i ta część nie gryzła się z poprzednią. Wręcz odwrotnie; grupa udowodniła (przypomniała?), jak dobre i nośne utwory ma w swoim repertuarze. Dotyczy to także tych, których wcale przecież nie skomponowali, za to odgrywają je tak, jak gdyby były ich od zawsze. Mowa tu szczególnie o Sympathy for The Devil, podczas którego na ekranach pojawiły się dość jednoznaczne obrazy wymierzone przeciwko pewnej postaci ze Wschodu, której wszyscy mamy dość.

Właśnie — na osobną wzmiankę zasługują wizualizację. Zawsze Interesujące, nierzadko w punkt, bardzo aktualne i przykuwające uwagę. Działo się na nich bardzo dużo; od kosmicznych, gwiezdnych wojaży przez psychodeliczne, niełatwe do odgadnięcia symbole po dość konkretne i bolesne kadry z wojen czy polityki.
Podsumowując, był to koncert bardzo udany, choć mi pozostał mały niesmak po jego początku. Z drugiej strony, bez całej tej otoczki, także trollingu, nie byłby to ten sam zespół. Wiedziałem, na co się pisałem. Z klubu wyszedłem więc bardzo zadowolony.