Wieczór rozpoczął płocki Schröttersburg. Skład znany z ciągłego rozwoju, więc ich koncerty to zawsze spora niewiadoma. Tym razem nad industrialnymi hałasami dominowała perkusyjna plemienność. Gra tego instrumentu zdecydowanie zdominowała koncert, szczególnie że w wybijaniu rytmu wspierały ją metaliczne i miarowe uderzenia w metalową beczkę. Przemysł na równi z naturą; zwycięzcy nie wyłoniono. To zresztą nie było potrzebne, bo walka trwa. I trwać będzie.

Gwiazdą tego zróżnicowanego wieczoru została Królówczana Smuga. Set dopracowany, z przekazem, konkretną narracją i wykorzystujący wszystkie atuty artysty. Bezpośrednia, krzykliwa nawijka i folk horrorowa oprawa zrobiły ogromne wrażenie. To był show z prawdziwego zdarzenia. Dramatyzm siłował się z absurdem, a typ w biłgorajsko-sportowym stroju przekazał nam więcej prawd, niż byliśmy w stanie przyjąć. Ogromny rozwój Artysty przez wielkie A.

Ścianę dźwięku postawiły przed publiką UGORY. Skład ogromny, bo aż sześcioosobowy, ale każdy z muzyków był słyszalny i ważny. Black metal łączył się ze swojskością i wyraźnymi melodiami, dzięki czemu hałas zyskał inne, całkiem przyjemne oblicze. Orkiestra wpierdolu – tak bym to podsumował. Zderzenie z nią było bardzo miłym doświadczeniem.

A to wszystko w gdyńskiej Desdemonie.
