Pierwszy na scenie zameldował się zespół z Poznania. Nowe piosenki wymieszane z klasyką zabrzmiały tego wieczoru zgoła inaczej – i to nie tylko w porównaniu do ich wersji płytowych, ale też do tego, jak zapamiętałem brzmienie grupy z poprzednich jej koncertów. Często ich muzykę opisuję jako uliczną, w sensie, że zadziorną i bezpośrednią. W Gdyni właśnie tak to zabrzmiało, z tym że muzycy podkręcili tempo i postawili na (kontrolowany) hałas. Ten ostatni spowodował, że zamiast shoegaze’u dostaliśmy rasowy noise rock i co tu dużo mówić – ucieszyło mnie to niezmiernie. Wyraźna, świetnie zgrana sekcja, a do tego przesterowana, ogrywana frazami i przecinająca powietrze gitara z nonszalanckim, ale też opanowanym wokalem na tyłach. Koncertowo Willa Kosmos to 5 gwiazdek na 5.

Orędownicy częstych zmian rytmu w postaci łódzkiej grupy Kresy też zabrzmieli inaczej. A to wszystko dlatego, że dotychczasowego gitarzystę zastąpił nowy – Błażej – i był to jego pierwszy koncert z nowymi kolegami z zespołu. Początek gigu przypominał wewnętrzne badanie nastrojów i (wzajemne) dostrajanie się do nowej sytuacji. W pierwszej połowie występu muzycy skupili się raczej na ambitniejszych, wycyzelowanych i wymagających skupienia kompozycjach. W drugiej, gdy już złapali się w locie, polecieli hen, hen daleko wgłąb noise / math rockowych galaktyk. Podkręcali tempo, nakręcali emocje i to one koniec końców zdominowały ich grę. Brzmiało to wszystko naprawdę świeżo i organicznie. Bardzo dobre, nowe otwarcie dla tej wyjątkowej na naszym polskim poletku grupy.

Na koniec scenę wręcz zdemolowały lokalne Żurawie. W ich przypadku ekspresja zawsze jest na najwyższym poziomie i nie inaczej było piątkowego wieczoru. Tym razem muzycy postawili na materiał z pierwszej EPki Powidok i to utwory z niej zdominowały setlistę. „Stare” piosenki zabrzmiały jednak bardzo świeżo, co ukazuje ogromny progres grupy — w niczym nie odstawały od tych nowszych pod względem brzmienia czy poziomu wykonawczego. Widać też, że Żurawie mają lojalną fanbazę, bo praktycznie każda z piosenek była chóralnie odśpiewywana przez publikę. Przez gitarowo-basowy gruz łamany na miarowe, ale też kreatywne perkusyjne uderzenia przebić się łatwo nie było, ale daliśmy radę. Obiektywny nie będę, bo stałem pod samą sceną i również śpiewałem, ale siląc się na obiektywizm, muszę stwierdzić, że był to po prostu świetny koncert.

