Z czym kojarzą się Wam żurawie? Jeśli nie mieszkacie na północy Polski, to prawdopodobnie ze smukłym ptakiem o długiej szyi. Dla Trójmiasta i innych postoczniowych miast żurawie to coś zupełnie innego. To dźwigi które budowały i budują statki i które są stałym elementem tutejszego otoczenia. Górują nad miastem, nadają mu ton, wskazują kierunek.
Triu Żurawie zdecydowanie bliżej do tej drugiej interpretacji. Nie znajdziecie w ich muzyce oraz tekstach słońca lub odniesień do przyrody. Widać za to inspirację chłodnym, czasami odpychającym, ale mimo wszystko przyciągającym do siebie miastem i klimatem. Dużo w ich twórczości melancholii, za to mniej złości. Są na początku drogi (w zeszłym roku wydali pierwszą EPkę pt. Powidok), ale już intrygują. Z czego to wynika? Jakiś trop dają poniższe odpowiedzi, których udzielili członkowie zespołu: Ignacy Macikowski (wokal, perkusja), Mateusz Bartoszek (wokal, gitara, syntezator) oraz Michał Juniewicz (wokal, gitara, syntezator).
Pytanie: Jaką rolę odgrywa w Waszym życiu muzyka? Jakie jest Wasze pierwsze, związane z nią wspomnienie?
Ignacy Macikowski: Niestety dużą, bo przez większość czasu chodzę w słuchawkach i słucham jakiegoś syfu. Aż się zastanawiałem, czy przez to nie staję się w pewien sposób nudny. Wspomnienie mam takie, że mój tata miał kasetę z Kill’em All zespołu wiadomo jakiego. Doprawdy bardzo oryginalne.
Mateusz Bartoszek: W moim życiu muzyka zajmuje ważne miejsce – słuchanie, pisanie, granie, czytanie o niej, chodzenie na koncerty to moje ulubione czynności w wolnym czasie. Stanowi dużą część mojego życia i mojej osobowości – zapewne do znudzenia mojego, jak i osób w moim otoczeniu. Najstarsze wspomnienia związane z muzyką, jakie mam… Pamiętam dwa, ale nie jestem pewien, które jest pierwsze. Miałem jakieś 4 lata, kiedy zobaczyłem leżącą na stole płytę The Clash London Calling. Mój tata ją włączył, a ja siedziałem przed odtwarzaczem i w kółko słuchałem utworu tytułowego. Mniej więcej wtedy wyszedł też hit Ronana Keatinga – Life Is a Rollercoaster. Ten numer z kolei pokazała mi moja mama. Mam duży sentyment i przywiązanie do obu tych utworów.
Michał Juniewicz: Wydaje mi się, że coraz większą. Podobno od małego zawsze biegałem po domu śpiewając i tańcząc, co później nie bardzo uległo zmianie (na szczęście dla domowników zacząłem ograniczać się do własnego pokoju). W ostatnich miesiącach muzyka nabrała większego znaczenia, stała się okazją do wyrzucania z siebie nadmiaru myśli. Wspaniale jest wykrzyczeć się na scenie, pokazać trochę inną twarz i inne emocje, takie, które na co dzień raczej siedzą gdzieś ukryte. Moim najwcześniejszym muzycznym wspomnieniem jest chyba koncert zespołu Ich Troje. Nie wiem gdzie i dlaczego, pamiętam natomiast, że Wiśniewski nawet nie raczył się na nim zjawić.
P: Co było impulsem do tego, by ze słuchaczy zamienić się w twórców?
Ignacy: W sumie chyba nic. Chciałem się nauczyć na czymś grać, nie miałem ulubionego perkusisty ani gitarzysty. Trochę nie rozumiem idei autorytetów. Jeżeli chodzi o zespół, to nigdy absolutnie nie była to moja inicjatywa.
Mateusz: Szczerze mówiąc, to nie jestem do końca pewien, skąd to się u mnie wzięło – chodziłem na lekcje gry na gitarze klasycznej, pewnego dnia po prostu chciałem spróbować napisać coś swojego. Usiadłem z gitarą i zacząłem kombinować. Na pewno oglądanie w kółko koncertu Dire Straits – Alchemy istotnie nasiliło u mnie chęć ćwiczeń i podjęcia prób tworzenia kompozycji, które byłyby chociaż w połowie tak dobre jak to, co tworzył (i tworzy dalej) Mark Knopfler. Chociaż brzmienie Dire Straits, a brzmienie Żurawi to oczywiście dwa różne światy (i poziomy jakości).
Michał: Impulsu raczej nie było. W pewnym momencie zażyczyłem sobie gitarę i przez następne lata ta chęć tworzenia gdzieś tam narastała. Punktem zwrotnym było dołączenie do ówczesnego zespołu Barta i Ignaca. Wtedy to, jak dotąd domowe brzdękanie, nabrało dużo więcej sensu.
P: Czego aktualnie słuchacie? Czy ma to wpływ na proces komponowania i jeśli nie, to co innego inspiruje Was przy tworzeniu nowych dźwięków/tekstów?
Ignacy: Ostatnio dużo Tima Heckera, Bambary (nowa płyta jest świetna), HTRK, ale generalnie rzeczy jakieś okołohardcorowe (Birds In Row, Loma Prieta, Gillian Carter, Slow Fire Pistol, Lord Snow). Wszystko, co wymyślam, jest jakąś średnią wyciągniętą z tego, czego słucham ostatnio (tak myślę). Z wyjątkiem tekstów. Jeżeli chodzi o słowa, to inspiruje się niczym.
Mateusz: Ostatnio trochę wróciłem do artystów, których słuchałem bardzo dużo w liceum np. Black Flag, Faith No More, Rollins Band. Poza nimi słucham ostatnio Aphex Twin, Sleaford Mods, Ewy Braun, Converge i Swans. To tak z grubsza. W moim przypadku to, czego słucham, ma czasami wpływ na proces tworzenia, a czasami zupełnie nie. Przykładowo – zdarzało się, że słyszałem piosenkę, której instrumental tak bardzo mi się podobał, że przychodził mi pomysł na napisanie tekstu „pod ten numer”. Z czasem lokalne grupy, takie jak Kiev Office i Judy’s Funeral wywołały u mnie chęć próby tworzenia czegoś w języku polskim zamiast angielskim. Bywa też tak, że inspiracja czy też wena przychodzi bez muzyki, trochę z zaskoczenia – np. podczas jazdy komunikacją miejską czy przez usłyszane gdzieś zdanie, które moim zdaniem brzmi ciekawie. Mogę powiedzieć, że zwykle to właśnie te momenty „inspiracji z zaskoczenia” owocują najlepiej brzmieniowo w moim przypadku.
Michał: Aktualnie na zapętleniu leci mi King Krule, dużo Bambary (poprzednia płyta bardziej do mnie przemawia), trochę Tylera the Creatora i masa losowych kawałków oraz playlist. Zazwyczaj znajduję sobie jednego wykonawcę, a potem słucham jego dyskografii codziennie przez cały rok jak zwyrol i czuję się ostatnio nieswojo, puszczając różne rzeczy. To, czego słucham ,raczej nie ma bezpośredniego wpływu na proces komponowania. Melodie zazwyczaj same pojawiają się gdzieś tam w głowie. Podobnie teksty, które piszę, powstają często w sposób bardzo gwałtowny, tak jakby same ze mnie wypływają. Nie ma dla mnie nic bardziej upierdliwego niż działanie typu „ok, teraz siadam i piszę tekst”. Wydaje mi się to nieszczere.
P: Jaki koncert zrobił na Was w ostatnim czasie największe wrażenie?
Ignacy: Ciężko powiedzieć. Generalnie nie jestem fanem koncertów, a też ostatnio nie za wiele ich widziałem.
Mateusz: Daughters na OFF Festivalu rok temu. Od bardzo dawna chciałem ich zobaczyć na żywo. Zdecydowanie najlepszy koncert w moim życiu. Kontakt, jaki zespół miał z publiką, był nie z tej ziemi. Atmosfera w pierwszym rzędzie była świetna, a intensywność całego show była odczuwalna non-stop. Lex dał mi mikrofon na wers w Long Road, No Turns, więc przez chwilę byłem wokalistą Daughters. Po prostu gig życia! Ciężko będzie przebić ten koncert. Kto nie widział Daughters na żywo, polecam nadrobić – katharsis w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Michał: Jeśli mam wybrać jeden, to na pewno Bamba Pana i Makaveli z zeszłorocznej edycji OFFa. Zagrali dwa dni z rzędu z powodu nieobecności jednego artysty i oba ich występy zapamiętam bardzo długo. Taniec w deszczu do tanzańskiego singeli w 240 BPM’ów to jest to!
P: Jeśli moglibyście zmienić cokolwiek na obecnej, polskiej, niezależnej scenie muzycznej, to co by to było?
Ignacy: Zespół Żurawie zrobiłbym najpopularniejszy. Wszyscy sami z siebie proponowaliby nam koncerty i chcieli z nami grać.
Mateusz: Zwiększyłbym otwartość osób organizujących koncerty na artystów, którzy nie są znajomymi właścicieli lokalu, a także na te, które mają trochę mniej „lajków na fejsie”. Myślę, że to by trochę pomogło bardziej rozkręcić atmosferę wśród nowych zespołów i artystów, których w naszym undergroundzie/niezalu mamy sporo i którzy rzeczywiście mają dużo do zaoferowania.
Michał: Ja popieram Ignaca.
P: I pytanie ostatnie, kluczowe: hałasy czy melodie?
Ignacy: No z mojej strony raczej hałasy niż melodie, ale najlepiej jedno i drugie.
Mateusz: Na tę chwilę hałasy – a za parę dni pewnie melodie!
Michał: Melodie, zdecydowanie.