O tej płycie pisałem więcej w jednym z poprzednich wpisów.
Mamy tu całe spektrum zapożyczeń od największych z lat 80-tych: industrialne gitary skąpane w jaskrawym świetle neonu niczym w najlepszych kawałkach Gary’ego Numana w singlowym „Machine”. Podlane obficie syntezatorowym sosem, w którym aż chce się zanurzyć po same uszy „Ghost” czy „Point of No Reply”. (…) Jest też i prawdziwa synthpopowa perełka w postaci zamykającego płytę „Something to Remember me By”, zawierająca tych wszystkich świecidełek po trochu, stanowiąca idealne wręcz połączenie nostalgiczno-optymistyczno-melancholijnego klimatu. Jak kiedyś wyreżyseruję jakiś Sundance’owy film, to użyję tego utworu w najważniejszej scenie. Obiecuję.