Debiut The Black Heart Procession to jeszcze nie jest „to”, ale to nadal ciekawa pozycja w ich dyskografii. Nastrój, jaki ją przepełnia, przypomina mi wnętrze jakiejś mocno zaniedbanej, ale romantycznej speluny, położonej gdzieś na skraju niezbyt dużego miasta. To takie miejsce, gdzie spotykają się wszyscy porzuceni, o złamanych sercach (których to motyw przewija się w tekście prawie każdego utworu, zazwyczaj właśnie w swojej rozbitej formie), ale nadal mający nadzieję na to, że ich los kiedyś się odmieni. Stali bywalcy wymieniają między sobą swoje smutki, trochę się żalą i może nawet gdzieś w głębi dobrze im z tą wieczną melancholią. Czasami nawet melodramatyzują, ale mają dobre alibi, bo minorowe dźwięki fortepianu, oszczędna gitara, powolny rytm i styrany życiem głos utwierdzają ich w przekonaniu o tym, że w swoim przygnębieniu nie są osamotnieni.