Sam zespół poznałem poprzez serial Sons of Anarchy. To tam, w drugim sezonie, leciała ich piosenka Ghost Colony. Jako że jednym utworem się nie zadowalam, to sięgnąłem po cały album.
Debiutancka płyta amerykańskiego Tape Deck Mountain to prawdziwy chaos. Post-rockowy sposób opowiadania historii zderza się tu z niespecjalnie pokomplikowanymi melodiami, bedroom popowa, „jednoosobowa” produkcja zamienia się w przesterowane, zespołowe granie, a proste i bezpośrednie piosenki przeplatają się z dziwnymi eksperymentami, takimi jak puszczenie taśmy od tyłu.
Zespół wydaje się nie wiedzieć, jak osiągnąć zamierzony efekt, ale jest w tym jakaś urzekająca niewinność i na tyle dużo emocji, że ja im to wybaczam. Tę szczerość słychać szczególnie w głosie Travisa Trevisana, który trzyma w ryzach cały stylistyczny rozgardiasz i stanowi bodaj najciekawszy element całości. Faktem jest też to, że przy tak zróżnicowanym materiale, na pewno podczas tych 30-tu minut nudzić się po prostu nie sposób.
Bandcamp zespołu.