Giddy Motors – Make It Pop (2002)

Za produkcję pierwszego albumu Giddy Motors odpowiada Steve Albini, a perkusista grupy, Manu Ros, grał też w Bodychoke czy Cranes. Więcej wiedzieć nie musimy, ale te dwie informacje też już sporo nam mówią, prawda?

Przesterowana gitara – jest. Bas, kopiący dziury w wątrobie, też tu mamy. Wokal, na którego dziewczyny poderwać raczej nie zdołacie – również obecny. Ciągłe zmiany tempa, kawalkada dźwięków, agresja, subtelność, cisza, hałas, podawane w różnych dawkach i natężeniu – jak najbardziej. Totalny, pięknie rozplanowany na 8 utworów chaos. Zapomniałem jednak o najważniejszym. Powitajcie perkusję.

To ona odgrywa tutaj główną rolę. Gitara jest ważna, pewnie, ale jej cięte riffy to jeszcze nie to. Wokal też się wyróżnia, ale jakkolwiek zmienny i pełniący tu funkcję dodatkowego instrumentu, to znowu nie jest to poziom bębnów. Bas, wspomagany sprawnie poustawianymi przez Albiniego kontrolkami, również przyciąga uwagę, ale nadal nie jest protagonistą tej płyty. Saksofon to aperitif, po którym kaca nie będzie i choć w głowie szumi aż nadto przyjemnie, to czekamy dalej. Aż pojawia się ona. Wyjątkowa i niepowtarzalna.

Siedzący za garami Manu Ros zrasta się z rytmem, wykorzystuje każdą dostępną dla niego przestrzeń, bawi się nastrojem, zmienia puls całości i wyznacza reszcie kierunki. Czy to będąc pod wpływem jazzowych standardów jak w Cranium Crux czy też kolegów z The Jesus Lizard jak w Sassy, partie Manu są cholernie oryginalne i niezwykle uzależniające. Dyryguje resztą, ale i jest ponad nią. Jest najważniejszym ogniwem, ale zamiast mierzyć się z innymi, mierzy się raczej sam ze sobą. I wychodzi zwycięsko z każdej aranżacji.

Za pomocą tak prostych narzędzi, jak gitara, bas, perkusja, wokal oraz okazjonalne dźwięki saksofonu Giddy Motors udało się dokonać czegoś wyjątkowego. Prymitywizm siłuje się tu z wysublimowaniem, chaos daje z główki porządkowi, a ten odwdzięcza się improwizowanym prawym prostym. Do akcji wkracza też punkowa agresja i chęć stworzenia czegoś swojego, własnego, bez oglądania się na gusta. I to mi imponuje.