Sea You Music Showcase 2024 – Relacja

Trzecia edycja (tu podsumowanie pierwszej, tu drugiej) trójmiejskiego festiwalu Sea You Music Showcase za nami. Znów było różnorodnie, eklektycznie i nie można było się nudzić. Było jednak nieco inaczej, niż na dwóch poprzednich edycjach. Co się zmieniło?

Myślę, że każdy, kto słyszał o tej imprezie, miał obawy w trakcie zapowiedzi pierwszej edycji, że to może nie wypalić. Szczególnie osoby spoza Trójmiasta, niezaznajomione z tutejszą, lokalną sceną. Chodzi mi o to, że mało kto podejrzewał, że organizatorom do organizacji kolejnych odsłon wystarczy… zespołów. Jednak nawet w obliczu obecnej nadprodukcji muzyki trzeba przyznać, że trójmiejska scena przoduje w liczbie wydawanych (rocznie) albumów. Jako jeden z oceniających najlepsze wydawnictwa (dzięki regularnym zaproszeniom Trójmiejskiej Encyklopedii Muzycznej) wydawane przez trójmiejskich muzyków, sam byłem o to spokojny i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ze znalezieniem artystów na kolejne lata raczej problemów nie będzie. Choć, to muszę przyznać, nawet ja, tak zaznajomiony z tutejszą sceną, byłem zaskoczony tegorocznym line-upem imprezy.

Wynika to jednak głównie z tego, że moim konikiem jest muzyka gitarowa. Jestem jak najbardziej otwarty na inne, kreatywne brzmienia (a jazzowe to już w szczególności), ale i tak nie jestem w stanie skonsumować wszystkiego, co wychodzi spod ręki mieszkających i tworzących nieopodal muzyków. Istnieją sceny dla mnie nieodkryte: brzmienia popowe, r&b, soul czy duża część współczesnego hip-hopu. Tu jestem laikiem i przyznam, że w tym kontekście Sea You spełnia dla mnie rolę imprezy kuratorskiej. Dzięki niej mogę wyjść ze swojej banieczki, zapoznać się z nowymi brzmieniami i zdecydować, czy te mają szansę się do niej przebić i zostać ze mną na dłużej.

Tę rolę impreza spełnia aż nadto, bo jako lokalny patriota głodny jestem nowego, ciekawego, często znajdującego się poza moją sferą zainteresowań, a jednak bliskiego mojemu gustowi. W tym roku jednak organizatorzy nie mieli łatwo pod jeszcze jednym względem. Nawet jeśli trzymają rękę na pulsie, potrafią znaleźć projekty ciekawe, nietypowe, a jednocześnie warte przedstawienia je szerszej publiczności, tak… wyprztykali się z gwiazd. Na Sea You w 2024 praktycznie nie było headlinerów. Właściwie jedynym wyjątkiem była reaktywacja projektu Kury, która i tak została przyćmiona większą trasą tej grupy i jej wcześniejszym koncertem na organizowanym przez tych samych ludzi festiwalu Inside Seaside.

Gotów do relacji! (fot. Tomek Cieślikowski / Obrazowo)

Czy brak dużych gwiazd w line-upie stanowił problem? Spoglądając nieco szerzej na trójmiejską muzykę — w sumie tak, jest to pewna bolączka tej sceny. W końcu dobrych zespołów u nas pod dostatek natomiast wielkich nazw już jakby mniej. Biorąc jednak pod uwagę imprezę, jaką jest Sea You, organizatorzy wyszli z tej przeszkody obronną ręką. Koniec końców tegoroczna edycja była tak samo ciekawa jak poprzednie. Brak większych marek w line-upie w nieco większej liczbie mogło przełożyć się na frekwencję, ale chyba… się nie przełożyło. Zresztą misją Sea You jest przede wszystkim zapraszanie nowych, świeżych artystów i dawanie szans tym, którzy cały czas się rozwijają. W końcu każda gwiazda była kiedyś debiutantem.

Przechodząc do opisu samych koncertów — zastosuję showcase’owy, ekspresowy, a jednocześnie zawierający esencję styl opisu poszczególnych gigów. Będzie więc krótko, chronologicznie i — taką mam nadzieję — z sensem.

PS: Nie odnoszę się w swojej relacji do czwartkowego wieczoru w Instytucie Kultury Miejskiej, bo niestety na niego nie dotarłem. Mam nadzieję, że projekt pt. Trójmiejska scena gra trójmiejskie piosenki nie był jednorazową inicjatywą i że gdzieś uda mi się go złapać w przyszłości.

PS2: Z powodów osobistych nie dotarłem także na żaden z panelów warsztatowych. Te na szczęście, wzorem lat ubiegłych, zostaną udostępnione w kolejnych miesiącach w sieci. Śledźcie doniesienia na głównym profilu Sea You, by ich nie przegapić!

Piątek 12 kwietnia

  • 8 Minute Agony

Zdążyłem na drugą część koncertu i od razu, na start, dostałem czymś ciężkim po twarzy. Tym czymś był metal w swojej ekstremalnej, do tego napędzanej młodzieńczą, nieokrzesaną energią formie. Tej na scenie było wiele i nawet jeśli nie jest to do końca „moja” muzyka, to byłbym chyba głuchy gdybym nie zauważył, jak dobry pod względem technicznym był to występ. Kiwałem głową, tupałem nóżką, chciałem więcej. Niewątpliwie tego typu objawy to definicja dobrze zagranego koncertu. 

8 Minute Agony
  • Titanic Sea Moon

Równie dobrze zaprezentowała się na scenie słupska formacja Titanic Sea Moon. Po raz pierwszy zobaczyłem ich jako kwartet i przyznam, że służy im ta konfiguracja. Pozostał trans, ale środki wyrazu  zostały na tyle poszerzone, że poszczególne kompozycje nabrały nowego charakteru. Czyli bardziej post niż noise rock. Jednak spokojnie miłośnicy hałasu — nadal było głośno, wibracje można było odczuć (dosłownie, nie przesadzam) fizycznie, z tym że brzmienie zrobiło się nieco bardziej selektywne. Cieszę się, że mogła przekonać się o tym większa niż zazwyczaj publika. Uważam, że język, którym operuje zespół może i nie należy do najłatwiejszych, za to jest bardzo uniwersalny.

Titanic Sea Moon
  • Nene Heroine

Piskom nie było końca. Nene Heroine mają zadatki na prawdziwą gwiazdę. W dodatku muzycy tworzący ten skład grali już w tylu zespołach na przestrzeni wszystkich edycji imprezy, że konia z rzędem temu, kto jest w stanie je wszystkie policzyć. Ich pachnące morzem, improwizacyjne w swej formie, a przy tym ubrane w przebojowe ramy kompozycje to definicja lokalnej sceny. Do tego cały zespół, odgrywając swoje instrumentalne hity, czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Porywający był to koncert i cieszę się, że to właśnie ci ludzie osiągnęli tak wysoki poziom wykonawczy i popularnościowy. A patrząc na ich potencjał — może być i będzie jeszcze lepiej!

Nene Heroine
  • Żółw

Pewnie będę w mniejszości, bo publika zdawała się być zachwycona, ale mi się nie podobało. Nie uważam, by trzeba było mieć glejt na granie punk rocka, ale też nie chodzi o to, by bawić się w odgrywanie zbuntowanych i gniewnych. Szczególnie gdy tego nie czujesz, a Żółw totalnie nie przekonał mnie do swojego hardcore’owego uniesienia. Przypominało to raczej cosplay ludzi, którzy o gatunku czerpali wiedzę z książek… — wróć, z internetu —  i o ile nie jestem klasistą, tak nie przekonuje mnie coś, co nie nosi w sobie znamion emocji. Tych tu nie widziałem, tak samo jak szczerości w tym, co zostało odegrane na scenie. Chociaż jednego odmówić chłopakom nie mogę — charyzmy mają aż nadto.

Żółw
  • Chrust

Folk przeżywa obecnie renesans, więc nie dziwi obecność przedstawiciela tego gatunku także na trójmiejskiej scenie. Jednak pomimo tego, że zdaje się znać ją całkiem dobrze, to o Chruście wcześniej nie słyszałem. Na pewno powodem tego stanu rzeczy nie była niska jakość nagrań ani brak pomysłu na siebie grupy — wręcz przeciwnie. Trio emanowało pewnością siebie i tego, co chce słuchaczom przedstawić. Folk w ich wykonaniu miał więc posmak zarówno tradycyjny, jak i nowoczesny. Żeby było łatwiej: bardziej przypominali mi taneczną przebojowość w wykonaniu Jerzego Rogiewicza w soundtracku do serialu 1670 niż zanurzone w duchowości Sutari. Kto spodziewał się przaśności, musiał obejść się smakiem. Na szczęście.

Chrust
  • Black Mynah

Kolejne, zdaje się, że już trzecie wcielenie solowego projektu Joanny Kucharskiej (Lonker See, Kiev Office) udało mi się zobaczyć nieco wcześniej — w trakcie klubowego koncertu w lutym tego roku w Sopocie w klubie Dwie Zmiany. Z tamtego koncertu wyszedłem bardzo zadowolony, wręcz zachwycony. Tym razem… było podobnie! Nie były to dwa, takie same występy; na Sea You Kucharska i towarzyszący jej skład zaczął zdecydowanie mniej śmiało, rozkręcając się jednak miarowo z piosenki na piosenkę. Rytm muzycy złapali mniej więcej na wysokości trzeciego utworu i wtedy zagrało już wszystko — przepiękny wokal liderki świetnie współgrał z szaloną, przesterowaną, a przy tym zaskakująco zimnofalowo brzmiącą gitarą, dudniącym, wysuniętym do przodu basem (oczywiście to na nim grała Kucharska), oszczędną, ale dobitnie brzmiącą perkusją oraz wysublimowanymi partiami wokalno-klawiszowymi Aleksandry Joryn. Póki co noise pop w wykonaniu Black Mynah brzmi bardzo eklektycznie: to porusza do tańca, to przyszpila ciężarem do podłogi, by zaraz potem ukoić nerwy (co prawda dość neurotyczną, ale jednak) czymś w rodzaju kołysanki. To może być atut, może nim też nie być. Mnie się bardzo podobało i czekam z wypiekami na twarzy na nową płytę.

Black Mynah
  • Olędzka

Z muzyką pop jest mi raczej nie po drodze, ale bywają wyjątki. Zresztą to tylko brzmieniowa etykieta, ważne są zawarte w muzyce emocje i — oczywiście — dobre piosenki. A zarówno te pierwsze, jak i te drugie, w przypadku Olędzkiej są porywające. Artystka na Sea You dała z siebie wszystko, a jej (jak dla mnie) pachnący przełomem lat 90. i początku XXI wieku styl stanowił idealną podstawę do tego, by zagrać jeden z najbardziej energetycznych koncertów tej edycji. Pomogli jej w tym m.in. muzycy Nene Heroine (Michał Zienkowski odpowiada zresztą za produkcję płyty Motyli Sen), którzy w tym projekcie idą na całość. W takim sensie, że cały ten ich neonowy, ale jednak wyważony i pełen klasy styl, u Olędzkiej przyjmuje formę brokatu, krzykliwych kolorów i przesadnej (?) ekspresji. Ja z miejsca pokochałem tę energię, ale znam i takich, którzy niemalże z krzykiem uciekli spod sceny. Siląc się jednak na obiektywizm: Olędzka w wersji live to naprawdę duża ekspresja wokalno-muzyczna, świetnie odegrane utwory i to “coś”, co szybko nie pozwoli zapomnieć o jej występie.

Olędzka
  • Tomek Makowiecki

Z Tomkiem Makowieckim mam właściwie jeden problem: nie ma w repertuarze wybitnych, zapamiętywalnych piosenek. OK, mam z nim tak naprawdę dwa problemy, ale zanim wspomnę o drugim, to powiem jeszcze tyle, że naprawdę go lubię. Doceniam jego muzyczne poszukiwania i drogę, jaką przeszedł. Niestety — Makowiecki cały czas znajduje się niejako pomiędzy. Do mainstreamu się nie przebił, dla alternatywy jest jednak zbyt popowy. W 2024 dochodzi jeszcze inny problem — o ile wcześniej na polu art / indie popu był artystą z niewielką konkurencją, a profesjonalnie wyprodukowane albumy mogły robić wrażenie właśnie poziomem produkcji, tak w tym momencie… tak po prostu nie jest. Muzyki jest mnóstwo, także tej polskiej, tej art popowej, dobrze wyprodukowanej i charakteryzującej się wysoką jakością. Makowiecki traci w tym momencie na wyjątkowości. W trakcie Sea You na pewno popisał się charyzmą i dużym kunsztem wykonawczym, ale niestety nie udźwignął roli (?) headlinera.

Sobota 13 kwietnia

Drugi dzień imprezy potrzebował dobrych kilku koncertów do tego, by odpowiednio się rozkręcić. Upraszczając -początek był niemrawy, za to, końcówka epicka. Pomimo nierównego poziomu występów ich ogólna jakość była jednak wysoka. 

Tomasz Chyła Quintet

Bardzo lubię ostatnią płytę Tomka Chyły i jego zespołu (jej tytuł to Music We Like to Dance To). Głównie za to, że w zgrabny sposób łączy na niej akademicki jazz z tą modną, alternatywną odnogą gatunku. Na albumie da się wyczuć, że te dwa światy nie są od siebie odległe, ale też nie tak łatwe do pożenienia, by każdy był w stanie to zrobić. Tomkowi w studiu się to udało; na koncercie niestety już nie. Chyła zaatakował publikę jazzem wysokim, mało porywającym; dystyngowanym, ale dalekim od bycia rozrywkowym. Szkoda, bo pomimo wartości wykonawczej, ta imprezowo-zabawowa zeszła na dalszy plan. Dało się z tego wyciągnąć więcej, ale biorę pod uwagę, że ten występ po prostu rozminął się z moimi oczekiwaniami.

Tomasz Chyła Quintet
  • The Ferrules

Piszczące dziewczyny, krzyczący faceci. Nie, to nie Elvis Presley, a trójmiejskie The Ferrules. Zespół wzbudza emocje, choć raczej nie w mojej grupie wiekowej. Grupa dała fajny, gitarowy koncert, ale jego główną gwiazdą był Pascal Buła. Jego solówki i sceniczna ekspresja podciągnęła mocno wartość ogólną tego, co zaprezentowała na scenie reszta kolegów z zespołu. Indie rock w ich wykonaniu był przebojowy, ale niestety mało „charakterystyczny”. Najwięcej do przepracowania ma wokalista, którego głos i sposób ekspresji ciągnął zespół nieco w dół. W tym miejscu przydałby się ktoś bardziej charyzmatyczny; ktoś, kto nawiązałby walkę o prymat w grupie z wymienionym powyżej Pascalem. Podsumowując: jest potencjał, groupies się podobało, ale ja wyszedłem z tego koncertu z mocnym niedosytem. 

The Ferrules
  • Kury

Widziałem reaktywację Kur na Inside Seaside i był to koncert świetny. Niestety na Sea You nie udało się wskrzesić tamtej energii. Zespół zagrał bez ikry, tak jakby repertuar był mu kulą u nogi, a nie siłą napędzającą całą trasę. Przez to zabrzmiał mało przekonująco i czuć było pewną rezerwę. Lubię, a nawet bardzo lubię materiał z płyty P.O.L.O.V.I.R.U.S., ale tylko wtedy, gdy Tymon gra go w pełni sił. Tych tego wieczora zabrakło i stan faktyczny nie dorównał legendzie. Wiem z autopsji, że to było możliwe. Niestety nie tym razem.

Kury
  • Antonina Car

Mało showcase’owy był to koncert. Antonina postawiła na siebie, czyli na rozbudowane, wymagające ciszy i skupienia kompozycje. Te robiły wrażenie, ale naprawdę trudno było wejść do jej świata tego wieczoru. To nie była i nie jest muzyka do szybkiej konsumpcji, co nie musi być zarzutem, ale w warunkach festiwalu, który w jak najkrótszym czasie oferuje (i oferować chce) jak najwięcej emocji… naprawdę niełatwo było zostać kupiony przez Antoninę i jej wrażliwość. A może to ja miałem problem z koncentracją? Dopuszczam taki scenariusz, bo biegając od sceny do sceny, zamiast się wyciszać, ekscytacja pozostawała u mnie w rejonach wyższych. Z koncertu wyszedłem jednak z konkretnym nastawieniem: Antonina Car to dopieszczona neoklasyka do posłuchania w domu. Czyli artystka swój cel osiągnęła — odbiorca po koncercie nabrał ochoty do zaznajomienia się z jej twórczością.

Antonina Car
  • Bielizna

Kocham Bieliznę i był to, o ile dobrze liczę, mniej więcej 10 koncert na żywo w ich wykonaniu, jakiego byłem świadkiem. I wiecie co? Był świetny! Nowy materiał nie odstaje ani klimatem, ani wrażliwością od staroci (grali go sporo), a dzięki dokooptowaniu do składu niezwykle utalentowanego gitarzysty, Krzyśka Stachury, zarówno kompozycje nowe, jak i te stare, żelazne klasyki, zabrzmiały na najwyższym poziomie. Sekcja na przodzie, tak jak nakazuje trójmiejska szkoła, do tego nowofalowe brzmienie gitar, wokal z przekazem, a nad całością unoszące się melodie. Świetny koncert świetnego zespołu. Wydajcie wreszcie tę płytę i postraszcie nią młodziaków.

Bielizna
  • SOMA

Metalu (oraz hip-hopu, ale o tym nie dziś) na Sea You było naprawdę malutko i to źle. Bardzo źle. Na szczęście była SOMA — grupa, która porwała publikę na tyle, że przez cały koncert pod sceną znajdowała się ta sama, bardzo pokaźna, a do tego podekscytowana liczba słuchaczy. Grupa w porywający sposób (po)łączyła ze sobą doom z grungem i progresywnym metalem, uwydatniając wszystkie elementy wymienionych stylistyk, które mogą i robią wrażenie na odbiorcach. Charakterny, charyzmatyczny wokal — był. Najeżona solówkami i przesterem gitara — obecna. Bujająca, dająca niesamowity groove sekcja — oczywiście! A do tego wszystkiego naprawdę przemyślane, pachnące własnym stylem kompozycje. To wszystko złożyło się na najlepszy koncert drugiego dnia Sea You. Chcemy więcej metalu!

SOMA
  • Mùlk

Niedawno widziałem Mùlk w gdańskim Wydziale Remontowym. Lubię to miejsce, choć pod względem brzmienia można mu sporo zarzucić. Na Sea You nagłośnienie nie było problemem, więc zespół miał okazję pokazać się w pełnej krasie. I tak właśnie zrobił! Ich neurotyczne, inspirowane wieloma stylami brzmienie wypadło tego wieczora naprawdę przekonująco. Ba, wręcz porywająco, bo wszystkie te pokomplikowane rytmicznie struktury, gęsta elektronika, oraz gitarowe wygibasy zagrane zostały tak, że aż chciało się do nich… tańczyć. Przebojowe granie nie wyklucza stosowania ambitnych rozwiązań, a Mùlk jest tego dobrym przykładem. Nazywanie ich polskim black midi mi nie przystoi, bo nie lubię iść na skróty w trakcie opisywania dźwięków, ale niech będzie. Jeśli to przekona Was do tego, by sięgnąć po twórczość Mùlk, to to zrobię. Serio, warto. Nie będziecie zawiedzeni.

Mùlk
  • Masło 

Funk, zabawa, psychodela. Z tych trzech elementów zbudowany był koncert Masła. Zespół powraca w nieco zmienionej formie i ciekaw jestem, czy to stan ostateczny, czy też kolejny eksperyment w wykonaniu tej trudno definiowalnej grupy. Ta postawiła tym razem na mniejszy absurd w formie i treści, a większą melodyjność i przebojowość. Podoba mi się ten skręt, bo nie zatracili przy tym funkowego jestestwa, a to aspekt, który nie jest tak łatwy do odtworzenia — przynajmniej na naszej polskiej, naznaczonej melancholią scenie. Dało się i przede wszystkim chciało do tego potańczyć i poruszać bioderkami. Podejrzewam więc, że zespół osiągnął to, co miał w planach — a i publika była zadowolona. Ja na pewno.

Masło

To tyle z mojej strony. Czego najbardziej żałuję? Przede wszystkim koncertu futurystycznego, jazzowego składu Ńoko, w którym gra mój ulubiony trójmiejski saksofonista, czyli Michał Jan Ciesielski. Skład ten i jego zeszłoroczną płytę odkryłem dopiero podczas wydawniczych podsumowań, ale z miejsca stała się ona dla mnie jednym z ciekawszych albumów wydanych w zeszłym roku. Żal mi także straconej okazji do rave’owej potańcówki w wykonaniu duety Lasy, szczególnie że zabawa była ponoć przednia i przeniosła się na scenę. Okres to dla mnie dość intensywny, więc do późnowieczornych koncertów po prostu nie wytrwałem. Uda się następnym razem!

Na szczęście powiodło się najważniejsze, czyli kolejna, bardzo ciekawa odsłona trójmiejskiego showcase’u o nazwie Sea You. W tym roku zabrakło co prawda składów bardziej znanych, headlinerskich, takich, które zdobyły już uznanie na arenie narodowej, ale nie zabrakło najważniejszego — różnorodności. Fani różnych gatunków i stylistyk mieli w czym wybierać, a mam nadzieję, że potencjał lokalsów zauważyli też więksi gracze. I że relacja oraz opinia takiego maluczkiego jak ja też w jakimś stopniu przyczyni się do popularyzacji mojej ulubionej, bo lokalnej, bliskiej memu sercu sceny. Tego życzę sobie, ale przede wszystkim artystom z Trójmiasta. W zdecydowanej większości zagraliście naprawdę świetne, do tego interesujące koncerty. Reszta, przynajmniej w tym momencie, nie zależy już od Was.

Relacjonuję! (fot. Tomek Cieślikowski / Obrazowo)