Z miesięczną przerwą powracam na bloga z drugą odsłoną cyklu „Kilka pytań do…”. Tym razem ciekawie odpowiada Rafał Klimczak – gitarzysta oraz wokalista krakowskiego zespołu Neal Cassady. Grupę tę widziałem jeszcze w czasach przedblogowych, gdy występowali w 2016 roku na Soundrive Fest pod dłuższą nazwą Neal Cassady & The Fabulous Ensemble. Już wtedy zwrócili moją uwagę za sprawą ciekawej i wciągającej mieszanki dźwięków wprost z południa USA, połączonej z klimatem wprost ze ścieżek dźwiękowych do spaghetti westernów oraz mocno „nawiedzonym” wokalem Rafała właśnie. Później była druga płyta, wydana w trójmiejskiej wytwórni Music is the Weapon Later Than You Think, która przyniosła korektę w nazwie grupy oraz interesującą zmianę w kontekście jej brzmienia. Ten, pełen nieokiełznanej energii album, o którym pisałem tutaj, zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Niedługo po nim przyszedł koncert w ramach mini-festiwalu Music is the Weapon Fest, który również opisałem i na którym poznałem chłopaków z zespołu. I jako że okazali się bardzo fajnymi ludźmi, to stwierdziłem, że czemu by tego nie wykorzystać? Wiem, nie wychodzę teraz na najmniej bezinteresownego gościa, ale dzięki temu możecie przeczytać ten króciutki wywiad z Rafałem Klimczakiem. I jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, to koniecznie zapoznać się z tworzoną przez niego i jego skład muzyką.
P: Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu muzyka? Jakie jest pierwsze związane z nią wspomnienie?
Słuchanie oraz granie muzyki to dla mnie zaspokajanie podstawowych potrzeb. Muzyka stoi tylko trochę wyżej od jedzenia czy oddychania, bo od razu bez niej nie umrę. Lubię jednak te wymuszone przerwy, na przykład, gdy jestem w Azji (brzmię jak Kydryński w tych wszystkich pretensjonalnych wywiadach). Będąc zupełnie odciętym od muzyki „zachodu”, tęsknie za nią, ale wiem też, że po powrocie będzie czekać mnie nagroda. Podobnie jest z graniem po przerwie – palce są może trochę skostniałe, ale przyjemność ogromna. Napisałem sporo piosenek właśnie dzięki tej euforii związanej z pierwszym spotkaniem z instrumentami po miesiącu bez ich dotykania. Co do wspomnień: trudno wybrać to pierwsze. Nikt w domu nie grał już od lat, ale muzyka była stale obecna. Mieliśmy adapter i koncertową płytę Janis Joplin, którą wujek przysłał mojej mamie z Nowego Jorku w 1971 roku. Oprócz tego Let It Be na kaseciaku, z którym wszędzie łaziłem. Było też Spotkanie Dobrych Znajomych – świetne piosenki dla dzieci. I żółta kaseta z przebojami programu Tik Tak – moja pierwsza. Trójka odpalona całą dobę. Mój starszy brat (a ja chciałem być taki, jak on) katował bez przerwy Jacksona. Później zamienił go na Nosowską i Cobaina. Ojciec leciał za to z Led Zeppelin i z piwkiem.
P: Co było impulsem do tego, by ze słuchacza zamienić się w twórcę?
Jakoś tak naturalnie od zawsze wolałem wymyślać swoje, zamiast uczyć się cudzych. To chyba z lenistwa. Babcia miała fortepian. Jako mały dzieciak zamykałem się na kilka godzin z kaseciakiem i nagrywałem wszystkie „kompozycje”. To był jedyny czas, gdy rodzice mieli mnie z głowy. Do dziś nie umiem grać na klawiszach. Pierwszą gitarę dostałem pod choinkę i miałem chyba 6 lat. Marzyłem o niej. Do dziś nie umiem grać na gitarze.
P: Czego aktualnie słuchasz? Czy ma to wpływ na komponowanie i jeśli nie, to co innego inspiruje Cię przy tworzeniu nowych dźwięków/tekstów?
Słuchawki bezprzewodowe (brzmią tak samo, jak na kablu, kij z wami audiofile!) plus Spotify. Co tydzień wpadają mi zupełnie nowe, świetne rzeczy. Jestem fanem na maxa. 2017 rok przyniósł mi odkrycie All Them Witches i Króla, którego kocham najmocniej w projekcie Kobieta z Wydm. Staram się jednak, żeby muzyka innych miała jak najmniejszy wpływ na to, co sam robię. To raczej suma wszystkiego, co dzieje się ze mną w danym momencie, gdy robię nowy numer. To zawsze spontaniczny proces. A wszelkie podobieństwa są przypadkowe!
P: Jaki koncert zrobił na Tobie w ostatnim czasie (lub w ogóle) największe wrażenie?
Złota Jesień, Kobieta z Wydm, Taraban, Repetitor. Wkurwia mnie powszechna unifikacja i koncerty, po których mam wrażenie, że słuchałem jednego numeru przez godzinę (a to nie było Lonker See 🙂). Coraz częściej zdarza mi się być na takich gigach. Niestety. Wiem, że kapele z prostą łatką gatunkową i spójnym brzmieniem łatwiej się sprzedają, ale kurwa, zmieńcie chociaż tonację i tempo! Lubię po prostu jak kapela/wykonawca wprowadza nas w różne stany. Jak w życiu, sami rozumiecie.
P: Jeśli mógłbyś zmienić cokolwiek na obecnej, alternatywnej polskiej scenie muzycznej, co by to było?
O! Właśnie to, o czym mówiłem przed chwilą. No i fajnie byłoby, gdyby kluby odpisywały, kapele się wspierały, a komary nie wkurwiały. I żebyśmy dostali Oscara za całokształt.
P: I pytanie kluczowe: hałasy czy melodie?
Melodia w dobrym hałasie.