Słów kilka: John Maus urodził się w 1980 roku i jest uważany za jednego z ojców hipnagogicznego popu. Studiował muzykę eksperymentalną (w tej samej klasie co Ariel Pink) w California Institute of Arts, a pierwsze kompozycje nagrywał, używając wielościeżkowego magnetofonu kasetowego i prostego syntezatora, wyposażonego w bank gotowych brzmień. W młodości fan Syda Barretta i Nirvany, potem zaczął interesować się muzyką średniowieczną, barokową i renesansową. Ariel Pink pchnął go z kolei w stronę muzyki popowej. To jednocześnie przez relację z Arielem Mausa z początku traktowano jak kopię starszego kolegi. Recenzje pierwszych albumów Johna były bardzo nieprzychylne, co zmieniło się dopiero po wydaniu płyty We Must Become the Pitiless Censors of Ourselves. Po tym wydawnictwie Maus zamilkł i zniknął z życia publicznego na kilka lat i powrócił dopiero w 2017 roku albumem Screen Memories, do którego rok później dołączyło wydawnictwo uzupełniające pt. Addendum. Maus znany jest z ogromnej ekspresji na swoich koncertach. Z ciekawostek: wykładał filozofię na University of Hawaii, gdzie zresztą zrobił doktorat w dziedzinie nauk politycznych.
Czego przesłuchać przed: Jeszcze przed przełomowym We Must Become the Pitiless Censors of Ourselves, w 2007 roku światło dzienne ujrzało wydawnictwo pt. Love Is Real. Ja poznałem ten album dość późno, ominęła mnie cała ta zawierucha z Mausem i muszę przyznać, że skojarzenia z Pinkiem, a jakże, są. Powodu upatruję jednak w tym, że nie jestem specjalistą od hipnagogicznego popu i nie mam skali porównawczej. A umysł i tworzone w nim konotacje idą na skróty. Jednak nawet taki ignorant jak ja potrafi wychwycić różnice. Przede wszystkim wokal. Maus operuje niskim głosem i potrafi nim „zaczarować”; jest w tym bardziej uwodzicielski i romantyczny. Jego inspiracje też wydają się być zgoła inne. Z braku lepszego określenia powiedziałbym, że tworzone przez niego z pomocą syntezatorów dźwięki to „gothic pop”. Maus wydaje się być bardziej dystyngowany, mniej „rozrywkowy”, choć też mocno inspiruje się muzyką popularną lat 80-tych. Operując na dość prostych, syntezatorowych podkładach udaje mu się stworzyć subtelny, wręcz intymny nastrój. Czasem skręca w bardziej taneczne rejony, ale jest zdecydowanie mniej psychodeliczny od kolegi z uniwersyteckiej ławki. Swoimi tekstami i dźwiękowymi teksturami wprowadza wręcz markotny klimat, którego powagę trudno rozgryźć. Nie pomaga w tym fakt, że wiele z piosenek wydaje się być z lekka niedokończonych. Być może, gdyby bardziej dopieścić je w studiu i przyłożyć się do produkcji, to mielibyśmy po prostu dobry, darkwave’owy album? I w tym też tkwi siła Mausa, bo stawiając na tak ograniczone środki stworzył coś ponadgatunkowego, mniej zwyczajnego i bardziej oryginalnego. Po prostu lepszego. I przy okazji nie wpadł w pułapkę bycia epigonem Ariela Pinka.
Must listen: John Maus – Bennington
Ten utwór pochodzi z kompilacji z odrzutami i nieopublikowanymi wcześniej kawałkami pt. A Collection of Rarities and Unreleased Material. Maus wchodzi tu w rejony new romantic i synthpopa i swoim natchnionym głosem tworzy prawdziwie emocjonalny wyciskacz łez. Przepiękna muzyka dla romatyków-amatorów.
Dla zaawansowanych: We Must Become the Pitiless Censors of Ourselves to najbardziej znany album Mausa. Mocno synthpopowy, ale nie pozbawiony uroku i melancholii wcześniejszych wydawnictw. Zeszłoroczny Screen Memories też jest dobrym albumem, ale trochę uwstecznionym względem poprzednich dokonań. Mniej tu eksperymentów, ale to nadal ciekawa płyta. Miłośnicy odważniejszej strony artysty powinni być za to zadowoleni z Addendum, gdzie dźwięki mniej się do siebie „kleją”, ale stanowią bardzo ciekawe uzupełnienie brzmienia Screen Memories. Kto wie, czy ten dodatek nie jest nawet lepszy od oryginału.