Ścinki z Soundrive Festival 2018

sdr

Zdecydowałem się odpuścić relację z tegorocznej edycji Soundrive Festival. Klimat całej imprezy, taką przynajmniej mam nadzieję, udało mi się uchwycić w relacjach na Instagramie, a po każdym z festiwalowych dni wrzucałem kilka słów o każdym z artystów na swojego fanpage’a. Nie są to jakieś bardzo odkrywcze rzeczy, ale trochę byłoby mi żal, gdyby przepadły w odmętach Facebooka. Wrzucam je więc tutaj. Bez poprawek, tak jak pisałem i tak jak czułem się „dzień po”.

Dzień 1 (czwartek)

sdr

 LASY na żywo, z perkusistą na scenie, to była prawdziwa przebieżka po współczesnych, elektronicznych gatunkach. Bas zerwał mi czapkę z głowy.
 Jonathan Bree enigmatyczny, romantyczny, niedostępny i po prostu świetnie brzmiący na żywo. Taniec nie odwracał uwagi, a dobrze uzupełniał ten spektakl.
 JAD głośny i bezpośredni. Przekaz ważniejszy niż muzyka, ale to nie zarzut w tym przypadku.
 Dtekk z kolei wyciszający w czym z pewnością pomagały wizualizacje i industrialne, ascetyczne otoczenie.
 CRIMER dał mi osobiście jeden z najlepszych koncertów w tym roku, na jakich miałem okazję się pojawić. Chemia między muzykami, między zespołem a publiką i szalone tańce z nielicznymi chwilami na oddech. Oby szybko do nas wrócili!
 Iceage w poszerzonym składzie ze skrzypcami i saksofonem wcale nie złagodzili brzmienia. Dobry koncert, ale osobiście uważam, że eksperyment w postaci „ozdobników” pozostanie eksperymentem i mam przeczucie, że zaraz powrócą w stronę organicznych hałasów z pierwszych płyt.

Dzień 2 (piątek)

dav

✔️ HMLTD zagrali kolorowy i szalony, a przy okazji jeden z najlepszych w tegorocznej edycji koncert. Nie dziwi już to, że tak chwali ich brytyjska prasa. Jest za co!
✔️ Promiseland miał bardzo dużo energii, z którą nie wiedział co zrobić. Dwa świetne kawałki, zobaczymy w którym kierunku rozwinie się ten projekt.
✔️ Himalayas gitarowo i z werwą; ciekawiej niż na EPce. 
✔️ Tomasz Mreńca to drugi mój faworyt tego dnia. Monumentalny ambient z przepięknymi i bardzo emocjonalnymi partiami skrzypiec. Przepiękny występ.
✔️ Princess Chelsea też ciekawiej niż na płycie, a na scenie towarzyszył jej Jonathan Bree. Mniej teatru niż u kolegi, piosenki równie ładne.
✔️ Death In Rome pokazali jak w trzech krokach zniszczyć własny koncert. Po pierwsze należy dodać elektroniczne „pierdzenie”, które rezonuje i zagłusza resztę; po drugie trzeba podkręcić głośność tak, żeby nie było słychać wokalu; po trzecie zmień świetne aranżacje, bo… bo tak.

Dzień 3 (sobota)

mde

 OY teleportował nas do swojego kolorowego i rządzącego się bardzo niesztampowymi, również muzycznymi, prawami. To była naprawdę wesoła i przyjemna podróż, którą chciałbym kiedyś powtórzyć.
 La Luz widziałem jedynie przez chwilę, ale brzmiało to… całkiem sympatycznie. I nie czuć było, że dziewczyny zmagały się z faktem zagubienia przez linie lotnicze całego ich sprzętu.
 New Rome zabrzmiał na żywo bardzo sugestywnie. Jeśli tak brzmi muzyka z zaświatów, to z jednej strony trochę się boję, a z drugiej: nudzić się nie będziemy.
 Boy Pablo okazał się być czarnym koniem trzeciego dnia, a być może i całego festiwalu. Dawno nie widziałem tak naturalnej radości z gry płynącej ze sceny. Publika była jego.
 M8N w ciekawych, z lekka spowolnionych aranżacjach z perkusją i kontrabasem na żywo. Eksperyment ryzykowny, ale w pełni udany.
 Holy Motors dał dla mnie najlepszy występ tego dnia. Głośny, ale klimatyczny; miejscami agresywny, ale bardzo intymny; niedostępny, a przy tym poruszający. Takie koncerty pozostają w pamięci na długo.