Kilka zdań o wczorajszym koncercie Kiev Office i Band A w Muzeum Miasta Gdyni z okazji premiery płyty Gdynia 1988-2018.
Jednak najpierw podziękowania dla inicjatorów tego przedsięwzięcia (w tym szczególne dla Michała „Gorana” Miegonia). Dla mnie, osoby z Trójmiasta, która lokalną scenę śledzi, od kiedy tylko zaczęła interesować się muzyką, płyta „Gdynia 1988-2018” nie jest kolejną składanką jakich wielu. To próba zapisu tego, co dzieje się tu i teraz, a jednocześnie docenienie i przypomnienie dokonań grup z przeszłości, które (w taki czy inny sposób) miały bardzo duży wpływ na tych, którzy tworzą obecne wcielenie tej sceny. Sceny, która jest różnorodna, naprawdę duża, wyróżnia się spośród innych brzmieniem i swobodnym podejściem do tworzenia, ale przede wszystkim dla mnie, swojska.
Inicjatywy takie jak ta, którym dodatkowo towarzyszą koncerty w tak ciekawych i nietypowych dla występów na żywo miejscach jak ten wczoraj w Muzeum Miasta Gdyni, dodatkowo konsolidują ze sobą muzyków, łączą zespoły z różnych muzycznych światów, przekazują swoją energię publice i powodują, że to muzyczne miejsce może nadal się rozwijać. Jeszcze raz dzięki wszystkim!
A wracając do koncertów, to:
Kiev Office widziałem już nieraz, ale wczorajszy występ był naprawdę wyjątkowy. Na basie gościnnie zagrał Max Białystok (m.in. Królestwo), a w dalszej części koncertu na scenie zameldowali się: Piotr Hopcia (C4030) oraz Jakub Noga (Baden Baden).
Pierwsza część koncertu to Kiev Office jaki znamy i kochamy, czyli proste, ale bardzo melodyjne piosenki (m.in. Bulwar molo, Uciekł w niszę, moje ulubione Dwupłatowce). Gdy na scenie pojawił się Piotr Hopcia, za sprawą dodatkowych bębnów zrobiło się etnicznie i główną rolę przejął rytm. Jakub Noga i jego sitar sprawiły z kolei, że element etniczny zamienił się w egzotyczny, a rozbudowana wersja Anton Globba, piszę to bez żadnej przesady, w której instrument ten zastąpił w pewnym momencie gitarę, zostanie w mojej pamięci na bardzo długo. Definicja wyjątkowego koncertu.
Band A zaczęli od niepokojących, ambientowo-noise’owych dźwięków, a skończyli na free jazzie. Po drodze było sporo zmian rytmu (na perkusji znakomity Michał Gos), ale i nie mniej powtórzeń fraz, dźwięków i motywów. Gdzieś tam pojawiło się na chwilę fusion (z tym momentami kojarzyła mi się gra na gitarze Krzysztofa Stachury), ale najważniejszym elementem był trans. W jego wytworzeniu udział mieli wszyscy (brawa dla Macieja Szkudlarka na basie za utrzymanie całości w ryzach i nadaniu tempa). I czy była to jedna, wielka improwizacja, czy też ograny wcześniej materiał, to nie zmienia to faktu, że jeśli już udało się wsiąknąć w ten powyginany i pogrążony w mroku, muzyczny świat rodem z Zagubionej Autostrady Davida Lyncha (to saksofonowe solo Tomasza Gadeckiego), to wyjścia nie było. Tylko kto by się tym przejmował, skoro brzmiało to tak dobrze.
A płytę możecie zakupić tutaj.