100 albumów, które musisz posłuchać przed śmiercią #13 / Adele – 21 (2011)

Dzisiejszy tytuł był dla mnie wyzwaniem. A powinno być chyba odwrotnie w przypadku muzyki pop, prawda?

Kolejną płytą, o której piszę w ramach cyklu „100 albumów, które musisz przesłuchać przed śmiercią” jest 21 autorstwa Adele.

Czy znałem wcześniej?

Znałem dokładnie trzy piosenki, z czego tylko jedną z tej płyty. Musicie mi wierzyć na słowo – nie słucham radia, nie mam też telewizji. Przy tym możliwe, że fragmenty innych jej utworów mignęły mi gdzieś w galeriach handlowych.

W każdym razie Hello zna pewnie każdy – w tym i ja. Zdziwiłem się, bo tego kawałka nawet nie ma na tej płycie. Oprócz tego Rolling in the Deep i ta piosenka zresztą otwiera 21. Oglądałem też Skyfall, do którego Adele nagrała utwór. To tyle.

A najbardziej kojarzę jej osobę z Saturday Night Live, gdzie pokazała się z naprawdę fajnej, humorystycznej strony. Za to duży plus.

Ogólne spostrzeżenia

Może miałem słaby dzień, ale nie mogłem dosłuchać tego albumu do końca. Nie, nie jest tak zły – jest po prostu totalnie mdły. Nie zliczę, ile razy ziewnąłem. Poza tym mam po nim totalną pustkę w głowie, tak jakby wyssał ze mnie całą kreatywność. O takich wydawnictwach po prostu nie chce się pisać i zazwyczaj tego nie robię.

Oszczędzę sobie i Wam tej męki. 21 to totalnie korporacyjny, stworzony na spotkaniu wytwórni produkt, który miał podbić listy przebojów i wylansować nową gwiazdę. Kandydatką została Adele Laurie Blue Adkins i dzięki temu pomysłodawcom tego planu było zdecydowanie łatwiej. Adele dysponuje bowiem ciekawą barwą i szeroką skalą głosu. Tyle, jak widać, wystarczy.

Zapomniano przy tym o całej reszcie, czyli o kompozycjach, bo oprócz singli trudno odróżnić od siebie poszczególne utwory. Na jako taką wzmiankę zasługują właściwie tylko Rolling in the Deep z gospelowym klimatem. Do tego zrobiony w podobnym klimacie, ale pachnący jeszcze mocniej południem I’ll Be Waiting oraz Lovesong. Z tym, że to ten ostatni to przecież cover The Cure, którego pomimo dość patetycznej aranżacji nie dało się zepsuć.

Co z resztą? Utwory są za długie, a sam materiał zrobiono na jednym patencie, polegającym na unowocześnieniu soulu i przedstawieniu tego gatunku w dość „bezpiecznej” wersji niezainteresowanej nim na co dzień klasie średniej. Nie pomaga też wcale Adele, której głos jest tu dosłownie zajeżdżany, ale nie przynosi to żadnej korzyści kompozycjom, a wręcz odwrotnie – po chwili skutecznie od nich odstrasza. Na dłuższą metę rejestry, w których operuje, po prostu męczą.

Czy będę wracać?

Nope.

Alternatywa

Mam nadzieję, że Adele nie wyparła z tej listy Tiny Turner, bo plakat po tej akcji posłuży mi chyba za podpałkę.

Żartuję, ale serio – Tina na zawsze w serduszku ❤

A z kategorii totalnie popowej, ale z zacięciem soulowym, to i Mariah Carey zjada Adele na śniadanie.