Największy szwindel w historii rocka czy spontaniczny początek nowego nurtu, który zmienił oblicze muzyki? A może dwa w jednym? Dziś na tapecie Sex Pistols i wydana w 1977 roku płyta Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols.
Czy znałem wcześniej?
Będąc miłośnikiem muzyki w fazie postniemowlęcej stylówa Sex Pistols autentycznie mnie odrzucała. Rotten wzbudzał we mnie strach, a po trafieniu w TV na fragmenty twórczości zespołu stwierdziłem, że żadna z tego rewolucja – raczej regres totalny. Takie uroki poznawania punka przez wąsatego adepta dźwięków z kręgów rocka progresywnego.
Gdy już zmądrzałem i posłuchałem tej muzyki bez uprzedzeń, to stwierdziłem, że… całkiem fajne. Punk w tej pierwszej formie nigdy nie stał się dla mnie wielką inspiracją, a już na pewno nie było nim Sex Pistols, ale jak to mawiają – początki bywają trudne. Zresztą wolę czytać lub oglądać materiały o historii grupy niż jej słuchać. Co nie zmienia tego, że Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols to płyta arcyważna.
Ogólne spostrzeżenia
Trochę ponarzekałem, ale Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols to dobry album. Nie mam pojęcia, jak odbierze ją osoba, która zapozna się z nią po raz pierwszy dopiero teraz i całą masę albumów punkowych ma już za sobą. Prawdopodobnie stwierdzi, że „meh” i będzie mieć trochę racji. Pod względem muzycznym, nawet w ramach tejże stylistyki, nie są to przecież żadne wyżyny. Tu liczy się cała otoczka, proces powstawania albumu i historie muzyków tworzących skład Sex Pistols. Do tego niebywałą rolę na odbiór Never Mind The Bollocks, Here’s The Sex Pistols odgrywała ówczesna sytuacja polityczno-społeczna. To jej zespół pokazuje środkowy palec. W 2021 roku bardzo trudno wytłumaczyć to w kilku zdaniach.
Z kolei przyglądając się płycie bez całej tej otoczki, to po prostu fajny, prosty album, z kilkoma wyraźniejszymi (anty)przebojami. Moimi ulubionymi utworami są Problems i Bodies. W tym pierwszym Rotten prawdopodobnie wcisnął sobie do ust kulkę z papieru, bo tak specyficzna wymowa słowa tytułowego nie może być wynikiem niczego innego. Bodies z kolei to definicja wczesnego punka. Bardzo oszczędna muzycznie i przegadana, a przy tym mocno zróżnicowana wokalnie kompozycja. A, zapomniałbym jeszcze o najbardziej rozbudowanym z całego zestawu Submission. Nośny riff i z lekka dubowy bas robią tu robotę i nieco wskazują kierunek dla gatunku. Zresztą podobnie jest z Liar, który pokazuje, że można grać punka w odcieniu „pop”. A i owszem – można.
W sumie całkiem nieźle jak na zebrany naprędce boysband, co nie? 😉
Czy będę wracać?
Wracałem i to nawet niedawno. Zazwyczaj robię to po odsłuchaniu zespołu wymienionego poniżej i dziwię się, jak ten Rotten / Lydon to zrobił. Konkretnie – jak udało mu się w tak szybkim okresie pokonać własne ograniczenia i wskoczyć te kilka poziomów wyżej?
Alternatywa
Na to czekałem. Gdy widzę internetowe gównoburze, w których nazwisko Lydona pada w kontekście tego, jaki mierny z niego muzyk i wokalista, który nie stworzył niczego ciekawego i niepodobne w ogóle o nim wspominać, to budzi się w mnie gniew (tu wrzućcie sobie mema ze zdenerwowaną minką). Od razu spamuję i gaszę niedoinformowanych linkami do Public Image Ltd. Nawołuję do słuchania, przekazuję wiedzę niedostępną dla przeciętnego odbiorcy MTV (dobra, trochę przesadziłem) i otwieram przed ludźmi całkiem nowy świat. Zazwyczaj nikt nie odpowiada.
W każdym razie Metal Box (1979 r.) to totalny klasyk lepszego kuzyna punka. Mówię o post-punku oczywiście. Na pewno znacie, ale jeśli jakimś cudem nie, to nie ma opcji – wciskacie „play” i dajecie gałkę basu na maksa w prawo. Wasze drgające w rytm muzyki wnętrzności to polubią.