Absolutnie nieznana za życia, rozpoznawalność i zachwyt krytyków zyskała dopiero po śmierci. Czterdziestą płytą środowego cyklu jest wydana w 1998 roku Songbird Evy Cassidy.
Czy znałem wcześniej?
Kojarzyłem postać Evy, jej historię oraz muzykę, którą tworzyła, ale tylko pobieżnie. Pamiętam, że kiedyś spędziłem jeden z wieczorów na to, by zapoznać się z jej śpiewem. Biografia artystki i barwa jej wokalu zrobiły na mnie wtedy dość spore wrażenie.
Ogólne spostrzeżenia
To jeden z tych przypadków, w których w odbiorze muzyki naprawdę pomaga kontekst.
Zacznę od tego, że Eva ma naprawdę przepiękny głos. W parze z nim idzie oszczędna, pełna ciepła gra na gitarze akustycznej i proste, przystępne aranżacje. Pomimo tak zróżnicowanego repertuaru, jaki znalazł się na tym kompilacyjnym albumie, brzmienie artystki jest bardzo konsekwentne. Folkowo ascetyczne, nieco jazzowe w formie, ale przede wszystkim delikatne. Blues dla mas na miarę czasów, w których działała Cassidy.
Powyższe nie zmienia faktu, że zupełnie inaczej słucha się tych piosenek znając historię o chorobie artystki i jej pośmiertnej drodze na szczyt. Mocno streszczając, Eva za życia była jedynie lokalną sensacją. Występowała w niewielkich klubach, grając (tak jak i na tej płycie) covery znanych standardów i kompozycji wchodzących w skład kanonu folkowych pieśni. Nie miała odwagi pisać własnego materiału, nie lubiła też występować przed większą publiką. Nie miała zbyt dużego szczęścia do wytwórni i choć wielu widziało w niej potencjał (pierwszy album nagrała z jedną z legend funku – Chuckiem Brownem), to nie zdobyła większej popularności.
Zmarła w wieku 33 lat po krótkiej, ale intensywnej walce z rakiem. Koleżanka po fachu, folkowa artystka Grace Griffith, przekazała jej płyty przedstawicielowi wytwórni Blix Street i ta wydała Songbird w 1998 roku – dwa lata po śmierci Evy. Nawet to nie wystarczyło, by przekonać do jej nagrań amerykańską publiczność. Dopiero w 2000 roku zauważył ją Brytyjczyk Terry Wogan, który puszczając w swoim programie utwór Over the Rainbow dał sygnał do tego, by płyta pokryła się platyną. Do dziś sprzedano prawie 2 miliony egzemplarzy.
Znając to tragiczne, ale też w pewnym sensie pokrzepiające tło wydania albumu warto wsłuchać się w kompozycje z Songbird. Nie jest to muzyka w żadnym sensie przełomowa. Nie jest też wykonana w sposób przesadnie oryginalny. Jest za to przepełniona prawdziwymi emocjami, które słychać w głosie bardzo utalentowanej, ale też skromnej i niepewnej własnych możliwości artystki.
Czy będę wracać?
Trudno powiedzieć. Z jednej strony Songbird naprawdę mi się podoba, ale z drugiej znam siebie i bardzo rzadko miewam ochotę, by sięgnąć po takie właśnie brzmienia. Wiem za to, komu ze swojego otoczenia polecić tę płytę i dla kogo może to być spore odkrycie.
Alternatywa
Prawdopodobnie już go tu polecałem, ale dość podobną wrażliwość przejawiał Nick Drake. Muzycznie to inna bajka, bardziej zanurzona w folku przełomu lat 60-tych i 70-tych, ale może spodobać się wszystkim fanom nieśmiałych wirtuozów gitary akustycznej. Każda z płyt Drake’a to małe arcydzieło, więc zacznijcie od debiutu Five Leaves Left.