Dzienniki basowe – Piotr Pawłowski / Zima Records (2020)

Gawędziarstwo. Wydaje mi się, że nie da się go nauczyć. Przekazywania informacji – jak najbardziej. To potrafi każdy, w końcu żyjemy w XXI wieku. Chociaż jakość tego procesu w przypadku niektórych jednostek, przyznaję, pozostawia do życzenia. Z opowiadania historii też można się podszkolić, choć tu już jest trochę trudniej, bo trzeba płynnie przechodzić od wstępu, poprzez rozwinięcie, aż do zakończenia. Najlepiej jeszcze takiego z puentą, bo dobrze byłoby, gdyby odbiorca coś z tego wyniósł. W każdym razie da się. Może nie każdy się do tego nadaje, ale tym bardziej zdeterminowanym się uda.

Co innego ludzie, którzy z rękawa potrafią sypać anegdotami. Wcale nie jest o nich tak łatwo, więc jeśli już kogoś takiego na swej drodze spotkamy, to należy o niego odpowiednio zadbać. Słuchać, znaczy się. Dać przestrzeń do tego, by ten mógł mówić. Nie jest to w końcu takie trudne, bo wystarczy powstrzymać nieco własne gwiazdorskie zapędy do tego, by zawładnąć towarzystwem i oddać takiej osobie nieco pola. A potem to już idzie samo. Jedna historyjka za drugą. Te ciekawsze i te nieco mniej interesujące. Wśród nich takie, które dają do myślenia, ale też takie, o których zaraz zapomnimy. Niemniej jednak w chwili, gdy je słyszymy, dominują naszą koncentrację i uwagę w pełni. Znów czujemy się jak za dawnych la, jak ciekawe świata dzieci. Ciekawe tego, co będzie dalej – w kolejnym zdaniu, następnym akapicie i nowej opowiastce.

Zdolność relacjonowania rzeczywistości w sposób niezwykle interesujący ma z pewnością Piotr Pawłowski. Basista i muzyk takich zespołów jak Made in Poland, The Shipyard, Neverending Delays czy Dance Like Dynamite. Takim znają go ci zainteresowani tematami polskiej sceny muzycznej. Ten wątek jest tu jednak tylko jednym z wielu. Są też tematy związane z pracą i wyjazdami służbowymi, dorastaniem i rodziną, mieszkaniem w kilku miejscach w Polsce i poznawaniem lokalnego kolorytu, a także udziałem i trzykrotną (!) wygraną w „Wielkiej Grze”.

Życie autora w ogóle wydaje się bardzo ciekawe. Działo się i dzieje w nim dużo. A może właśnie tyle, co i u nas, z tym że Pawłowski ma dwie cechy, które wyróżniają go i predysponują do tego, by (na)pisać Dzienniki basowe. Pierwszą z nich jest zdolność obserwacji świata. Nie tyle biernego przeżywania, ile faktycznego odnotowywania tego, co się wokół niego dzieje. Dostrzegania szczegółów, wyłuskiwania niuansów i ich zapamiętywania. Druga sprawa, to późniejsza ich relacja. Pawłowski pisze z taką swobodą, że czytając go, czujemy się uczestnikami tych wydarzeń. I czy pisze o festiwalu w Jarocinie, bolesnych procesach prywatyzacji polskich przedsiębiorstw czy spotkaniach z bardzo różnymi ludźmi związanymi z wykonywanym przez niego zawodem oraz hobby, to jest równie ciekawie. Nie treść się tu liczy, a forma. Z zastrzeżeniem, że występuje tu pewne sprzężenie zwrotne, bo atrakcyjny styl wpływa pozytywnie na sens tych wszystkich opowiastek. Efekt taki, że trudno się od tych zapisków oderwać.

Dzienniki basowe nie są więc biografią. Nie są też książką muzyczną. Są zbiorem krótkich anegdot i historii, które potrafią wywołać uśmiech, zdumienie, pełne zrozumienia tematu kiwnięcie głową, a nawet zadumę. Przede wszystkim jednak pozwalają spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość z innej perspektywy. To książka dla każdego obserwatora-amatora, któremu z racji tej nietypowej pasji, nie są obce absurdy dnia codziennego.

Książkę można zakupić TUTAJ.