Zostałem poproszony o gościnny wpis na filmowym fanpage’u Wieczorny Seans Filmowy. Polecam śledzenie tego miejsca, jeśli lubicie nieoczywiste kino.
Poniżej zamieszczam swoją rekomendację filmową na ten wyjątkowy (?) dzień, jakim są Walentynki. Zachęcam jednak do przyjrzenia się wszystkim propozycjom, które znajdziecie TUTAJ.
Samotnicy/ Singles (1992), reż. Cameron Crowe
Film, który stał się ofiarą własnego marketingu, a raczej wyobrażeń widzów na jego temat. W końcu kto po obrazie, którego akcja rozgrywa się w Seattle w latach 90., w samym środku grunge’owej gorączki, spodziewałby się komedii romantycznej?
W chwili premiery Cameron Crowe i jego Singles nie mogli mieć przez to łatwo. A mnie właśnie odwaga twórcy, który nakręcił bardzo pogodny i ciepły film w mniej przyjaznym, bardzo deszczowym mieście bardzo się podoba. Szczególnie po przeczytaniu kilku pozycji traktujących o gatunku i o muzykach, którzy z grunge’em są kojarzeni. Nie byli to wcale smutni panowie i panie zawodzący na tle hałaśliwych gitar depresyjne teksty o narkotykach i mniej przyjaznych odcieniach otaczającego ich świata. Tzn. może i byli, ale to była tylko jedna strona ich osobowości. I to wcale nie ta najważniejsza, bo u podstaw działalności większości z artystów tworzących tę scenę była chęć zabawy i zabicia nudy.
Reżyser Singles dobrze to wyłapuje, wyśmiewając nieco stereotypowe przywary muzyków, skoncentrowane głównie w zachowaniu granego przez Matta Dillona Cliffa Ponciera – wokalisty wymyślonego na potrzeby filmu zespołu Citizen Dick z jego jedynym wielkim przebojem pt. Touch Me I’m Dick. W skład tej fikcyjnej kapeli wchodzą także znani z Pearl Jam Eddie Vedder, Stone Gossard oraz Jeff Ament, a na ekranie można zobaczyć też występy Soundgarden czy Alice in Chains.
Wątek muzyczny jest więc obecny przez cały czas (także dzięki wspaniałej ścieżce dźwiękowej) i choć wcale nie dominuje, bo na pierwszym planie mamy dość standardowe dla tego filmowego gatunku rozterki miłosne, to wprowadza oryginalność, nadaje całości klimat i co najważniejsze, a czego świadkami staliśmy się dopiero po latach, odczarowuje nieco przesadnie mroczny i fatalistyczny obraz tamtych pokręconych czasów i tej wspaniałej muzyki.