100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią #51 / Tom Petty and the Heartbreakers – Damn the Torpedoes (1979)

Dziś zapoznajemy się z klasyką amerykańskiego rocka w postaci płyty Damn the Torpedoes Toma Petty’ego i jego Heartbreakers.

Czy znałem wcześniej?

Twórczość Petty’ego znam na wyrywki. Lubię takie korzenne brzmienie zza Oceanu, a Tom w swoich projektach dodawał do niego masę melodii. Wychodziły mu piosenki i to zawsze było dla niego priorytetem, co akurat w tej stylistyce nie zawsze prezentuje się w ten sposób.

Dyskografię artysty znam więc na wyrywki, ale największy klasyk z całej tej listy, czyli opisywana w tym miejscu Damn the Torpedoes jakoś przeszła mi obok nosa.

Ogólne spostrzeżenia

Odpalasz za pierwszym razem, płyta przelatuje i zostajesz z miłym uczuciem w serduchu. I głównie tam, bo głowa zapamiętała niewiele. Pozostało sympatyczne wrażenie tego, że posłuchałeś czegoś przyjemnego.

To odczucie jest na tyle silne, że odpalasz po raz drugi i tym razem włącza się też rozum. Bez problemu rozpoznajesz różnice pomiędzy poszczególnymi utworami. Z jednej strony z podobnym do siebie, nieco knajpianym, a przy tym bardzo swojskim klimatem. Z drugiej będącymi osobnymi mini opowieściami rodem z egzotycznej prowincji.

Za trzecim razem doceniasz na całego przebojowy potencjał tych kompozycji. To, co wydawało się hermetycznym graniem dla fanów gatunku, jest uniwersalnie dobrą, zręcznie napisaną muzyką dla każdego, kto lubi melodyjną muzykę drogi. A my przecież zawsze jesteśmy w drodze – jak nie poruszamy się ciałem, to wędrujemy myślami.

Bardzo dobry album.

Czy będę wracać?

Tak. Wycieczka do USA przełomu lat 70. i 80. jest niemożliwa, więc trzeba się jakoś wspomagać. Ta płyta na pewno będzie przydatna w tej podróży.

Alternatywa

Współczesne podejście do gatunku w postaci projektu The War On Drugs, ale o tym pisałem już w tekście o Born To Run Bruce’a Springsteena.

Spróbujcie więc 10 lat starszego Freedom Neila Younga. To ciekawe połączenie heartland rocka z folkiem i country.