Klasyka epoki i miejsca, w którym powstał. Dziś wrzucam w odsłuchy wydany w 1994 roku Parklife grupy Blur.
Czy znałem wcześniej?
Śmieszna sprawa, bo Blur z jednej strony od zawsze znajduje się na mojej „liście wstydu” rzeczy, których powinienem posłuchać, a z drugiej… nigdy nie chciało mi się sięgać po ich twórczość.
Dobrze więc, że udało się teraz. Oczywiście znam sporą ilość kawałków tego składu, bo często leciały w TV bądź bywały umieszczane w serialach / filmach. I to na tyle, że w pewnym momencie zapoznając się z Parklife złapałem się na tym, że kojarzę o wiele więcej dźwięków, niż wcześniej myślałem.
Ogólne spostrzeżenia
Ej, to jest fajne! Czemu nie słuchałem tego wcześniej?
Nie wiem, ale takie niespodzianki lubię. Blur kojarzył mi się z bardzo prostym, nasączonym britpopem graniem, a (przynajmniej na tym albumie) tu usłyszałem kombinujący, nieoczywisty zespół, który flirtuje z nową falą i próbuje uaktualnić ją do nowych czasów. I jeszcze mu się to udaje.
To też nie jest typowo gitarowa grupa ani granie oparte na riffach. Tzn. te są tu oczywiście bardzo wyraźne, ale to wszystkie te przeszkadzajki, dziwne melodyjki i elektronika w tle robią robotę. Mnóstwo ciekawych dźwięków do odkrycia, które nie przykrywają tego, że to nadal bezczelnie przebojowa płyta. Nawet w momentach nieco wolniejszych, spokojniejszych nie mamy do czynienia z mniejszą intensywnością, a po prostu odmiennymi środkami wyrazu. Muzykom chce się grzebać w aranżacjach i co rusz zaskakują czymś nowym.
Weźmy pierwszy z brzegu przykład w postaci Clover Over Dover, w którym będąca (pozornie) na pierwszym planie gitara toczy o tę pozycję prawdziwy bój z klawesynem. Moim zdaniem prawdziwym zwycięzcą jest ten drugi, bo to on wprowadza nieco cyrkowy, bardzo „kwaśny” nastrój. Ten z kolei jest totalną przeciwwagą dla bardzo poważnej tematyki zawartej w tekście (samobójstwo) i okazjonalnych chórków. Ociera się to wszystko o pastisz, ale tak naprawdę to przejaw dużej wrażliwości i kreatywności muzyków, którzy nie chcąc ocierać się o banał, przedstawili tu w pełni przekonującą, a przy tym nietypową narrację.
I w sumie ta płyta cała składa się z takich smaczków. Naprawdę jest co odkrywać, a jeśli nie mamy na to ochoty, to… i tak jest się czym zachwycać. Melodii starczy tu dla każdego!
Czy będę wracać?
Oczywiście, a do tego sięgam po inne płyty!
Alternatywa
Tak najbardziej to pasuje mi tu Pulp. W zespole Cockera czuję podobną mieszankę nonszalancji z prostym, choć charakternym graniem ubranym w specyficzny dla brytyjskich składów miks kibolstwa z arystokracją. I tu poleciłbym Different Class z 1995 r.
Ewentualnie protobritpop Manic Street Preachers i wydana w tym samym roku, co bohaterka tego wpisu płyta pt. The Holy Bible.