100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią #79 / Amy Winehouse – Back to Black (2006)

Przez wielu uważana za jeden z największych talentów wokalnych swojego pokolenia. Powracam dziś co cyklu „100 albumów, których musisz posłuchać przed śmiercią” za sprawą Amy Winehouse i Back to Black (2006 r.).

Czy znałem wcześniej?

Nie i nigdy mnie do tej płyty, a także twórczości Amy Winehouse, nie ciągnęło.

Postać tę kojarzę praktycznie tylko z doniesień prasowo-internetowych: skandali z jej udziałem, narkotycznych przygód, walki z uzależnieniem, nieodpowiednio ulokowanych uczuć i w końcu – przedwczesnej śmierci. Tak, czytywałem kiedyś Pudelka i się tego nie wstydzę.

Amy Winehouse przez światowe media traktowana była jako celebrytka i za taki typ wykonawczyni ją uważałem. Muzycznie znałem ją za sprawą zaledwie jednego utworu – otwierającego tę płytę hitu Rehab.

Ogólne spostrzeżenia

Dobra, wyłączamy skojarzenia z przeszłości i odcinamy postać od muzyki. Jak będzie tego efekt?

Nad wyraz dobry. Okazuje się, że po latach, dla osoby totalnie niezaznajomionej z postacią Amy Winehouse, czerpiącą o niej informacje z podrzędnych źródeł, a przy tym też totalnie niezainteresowanej tym, co czyta (wolałem jednak plotki ze sceny filmowej), jej muzyka może się najzwyczajniej w świecie podobać.

Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że to jest stylizacja na mocne retro (zarówno w wizerunku, jak i brzmieniu, ale też samej produkcji), ale nie przeszkadza mi to. Utwory mają naprawdę ciekawe, rozbudowane aranżacje. Wyczuwam tam aurę klasycznej filmowej narracji, do tego zadziorny i charakterystyczny głos Winehouse wsparty jest przez ciekawie brzmiące chórki, a samo brzmienie jest nieco bardziej złożone, niż się na pierwszy odsłuch wydaje. Oprócz oczywistych tropów, jak soul z wytwórni Motown, mamy tutaj też inne odcienie muzyki tamtych lat: delikatność smooth jazzu, bujające reggae czy przebojowego rhythm & bluesa.

Jest też druga strona takiego, pozytywnego odbioru tej muzyki. Tego typu brzmienie jest mi obce i co tu dużo mówić — mocno niezbadane. Podświadomie czuję, że podoba mi się, bo prawdopodobnie jest to kalka lub recykling muzyki z epoki naszych dziadków. Do tego pewnie gorsza od oryginału, jak to zawsze bywa z naśladowcami, ale zbudowana z wcześniej wypróbowanych, przynoszących skutek i niosących za sobą pewną jakość patentów.

Czy to przeszkadza w odbiorze? Nie, ale dla osób zaznajomionych z gatunkiem zawartość „Back to Black” może być trudna do przełknięcia. Mnie się podoba i zachęca do tego, by sięgnąć po klasykę, więc… wydaje mi się, że (było) warto.

Czy będę wracać?

Zobaczymy, choć wątpię (nie jest to moja domyślna stylistyka). Mimo tego polecam!

Alternatywa

Nie słucham takiej muzyki, więc naprawdę trudno mi powiedzieć. Logika nakazywałaby, by na liście znalazło się coś The Supremes, jako że ta żeńska grupa uważana jest powszechnie za najlepszy zespół w kategorii melodyjnego, mainstreamowego soulu.

Where Did Our Love Go to ich najbardziej znana płyta, więc jeśli podobała Wam się Amy Winehouse, to koniecznie po nią sięgnijcie. Ja zrobię to na pewno.