Halloweenowe hałasy i melodie #7: Goblin – Suspiria (1977)

Włoska grupa Goblin swoją muzyczną twórczość związała bezpośrednio z filmem. Prawie wszystkie wydane przez nich albumy stanowią ścieżki dźwiękowe dla różnych obrazów, choć kojarzeni są głównie z horrorem i z postacią Dario Argento. Z tym reżyserem współpracowali kilka razy m.in. przy obrazach „Profondo Rosso” oraz przy „Suspirii” właśnie. I była to bardzo udana kolaboracja, bowiem zarówno film, jak i sam soundtrack, zdołały przejść do klasyki i straszą do dzisiaj.

Kto nie widział „Suspirii”, powinien nadrobić i samemu ocenić, czy trafia do niego taka kolorowa, kiczowata stylistyka filmu grozy, natomiast po muzykę można śmiało sięgnąć bez znajomości tej produkcji. Co prawda potęguje ona to, co możemy zobaczyć na ekranie i stanowi w pewnym stopniu podstawę w budowie nastroju, ale jednocześnie bardzo dobrze sprawdza się jako osobny twór i też potrafi nieźle wystraszyć. Nie jest to jednak strach niczym z krwawego slashera, gdzie trup ścieli się gęsto, a my mamy ochotę uciekać, ile sił w nogach. Goblin potrafi wytworzyć klimat niepewności, nieuświadomionego strachu i oczekiwania na coś złego, co wiemy, że zaraz się zdarzy, choć tak naprawdę nie mamy pojęcia dlaczego i jak to się stało, że jesteśmy w to zamieszani. To klimat niczym z koszmaru, który nie chce się skończyć, ale który jednocześnie mieni się kolorami i przyciąga nas do siebie swoim pięknem. Środki zespół dobiera do tego przeróżne.

Najlepiej wypada w wywołujących ciarki, bardziej eksperymentalnych fragmentach („Witch”, „Sighs”), trochę mniej straszy, choć nie mniej zaciekawia w tych bardziej „klasyczno-progresywnych” („Black Forest / Blind Concert”). W tych pierwszych mamy naprawdę nietypowe instrumentarium: krzyki, pomruki, szelesty, 6-cio strunowy, nienastrojony bas i klawesyn, złowrogie szepty, kotły, dźwięki wiatru i trudno wychwycić co jeszcze. Kiedy jednak trzeba, zespół potrafi zagrać ciszą, w sposób przemyślany używa elektronicznych sampli, tak aby dać słuchaczowi miejsce oddech na to, by jego fantazja sama podążyła ciemnymi ścieżkami. Tak jak w tytułowym, otwierającym płytę „Suspiria”, gdzie początkowe dźwięki, wyrwane jakby z dziecięcej pozytywki, okraszone są wyśpiewywaną przez nieznajomego prostą melodią, a gdzieś w tle przemykają z każdą chwilą coraz bardziej narastające, złowrogie szepty. Mamy moment przyspieszenia, organowe solo, tak by przy końcu zatoczyć koło i powrócić do początku i do swoich niewypowiedzianych na głos lęków. I rozpocząć wszystko od nowa.