Halloweenowe hałasy i melodie #8: Dead Man’s Bones – Dead Man’s Bones (październik 2009)

Płyta zaczyna się wstępem, które zapowiada podróż do krainy zaświatów. Oszczędnie dodawane są coraz to nowe dźwięki – pobrzękiwanie łańcuchów, pohukiwanie wiatru, nienarzucająca się gra gitary i szeptany wokal, a w tle pojawia się nawoływanie kogoś lub czegoś, co być może właśnie przebudziło się po drugiej stronie i tylko czeka na to, aż się tam zjawimy. Na ucieczkę już zbyt późno, musimy iść dalej. Tak zaczyna się jedna z najlepszych i najbardziej nietypowych halloweenowych płyt, owoc współpracy Ryana Goslinga i Zacha Shieldsa.

Panowie z początku chcieli stworzyć upiorny musical, ale zabrakło im na to środków. Na scenie duet miał wspomóc założony przez Flea z RHCP Silverlake Conservatory Children’s Choir. Musical nie powstał, ale na szczęście udało się zrobić płytę. Trudno bowiem znaleźć podobne wydawnictwo. Panowie stworzyli album mroczny, ale jednocześnie romantyczny i melancholijny. Zaprosili nas do świata pełnego potworów i dziwolągów, ale są to bardziej strachy z naszego dzieciństwa i to w takiej formie, jakimi wtedy je zapamiętaliśmy. Coś, co tak naprawdę nas już nie przeraża, a raczej wywołuje tęsknotę za czasami, gdy jako małe dzieci baliśmy się stwora czającego się w kącie pokoju. Podobne jest też instrumentarium, którego wokal jest zresztą częścią – klaskanie, tamburyn, pianino, rytmiczne uderzanie o kolana, tupanie, bliżej niezidentyfikowane hałasy, śmiechy, mroczniejsze, elektroniczne wstawki uzupełniane dziecięcym śpiewem. I to właśnie dziecięcy chór, którego jest bardzo dużo na tej płycie, tylko potęguje ten groteskowy nastrój. Tak jak w „My Body’s a Zombie For You”, gdzie w ostatniej fazie utworu dzieci klaszcząc i tupiąc, przeliterowują słowo „Zombie”. Słyszymy też ich radość z powodu udanego nagrania, co daje nam pojęcie o tym, jak intuicyjnie i spontanicznie nagrywany był to materiał. Nie brakuje także bardziej melodyjnych momentów, jak w ujmującym „Pa Pa Power” czy mocno elvisowskim, dzięki interpretacji wokalnej Goslinga, „Lose Your Soul”, a całość ożywia na chwilę ducha popowej muzyki z lat 60-tych.

Płyta, która zaraża dobrym humorem i zadziwia pomysłowością twórców. Jednocześnie tworzy klimat niby groźny, a tak naprawdę bardzo wciągający i radosny. To potwory, których z początku może i się boimy, ale zaraz chcemy je poznać, przygarnąć i zatańczyć wraz z nimi do muzyki dobiegającej gdzieś ze świata zmarłych.