Beastie Boys – Hello Nasty (lipiec 1998)

Cztery lata po wysoko ocenianym albumie Ill Communication przyszedł czas na następcę. Nie słuchałem płyty w momencie, w którym wyszła (podejrzewam, że na mojej playliście były wtedy Smerfne Hity Vol. 3), ale mogę się domyślać, jak bardzo wyczekiwane przez fanów grupy było to wydawnictwo. I jak bardzo musieli być zdziwieni tym, co otrzymali.

Beastie Boys dokooptowało do składu nowego członka. Został nim DJ Mixmaster Mike, któremu poświęcono kawałek Three MC’s and One DJ. Brzmienie jest radykalnie różne od tego, do czego przyzwyczaili nas chłopcy na poprzednich swoich albumach. Sporo tu syntezatorów, automatów perkusyjnych, elektronika to chleb powszedni, a przy tym całość aż kipi od funkowego feelingu. Gitara stanowi jedynie niewielki dodatek (głównym nośnikiem jest praktycznie tylko w Remote Control), dominują za to dubowe podkłady (szczególnie wyczuwalne w mocno bujającym The Move) i futurystyczne, elektroniczne beaty. Wraz z tym podąża cała produkcja, niekiedy mająca mocno metaliczny posmak (Flowin’ Prose), gdzie indziej bawiąca się i mieszająca ze sobą, wydawałoby się nieprzystające do siebie elementy (Strawiński i De La Soul w jednym kawałku – proszę bardzo, efektem Electrify), a jeszcze w innych miejscach skręcająca w stronę spokojniejszego, ale nie pozbawionego eksperymentów z dźwiękiem, grania. Tak jest szczególnie pod koniec płyty, gdzie bossanova (Song For Junior) miesza się z reggae na kwasie (Dr. Lee, PhD), melodiami z popsutej, wyciągniętej z horroru pozytywki (Picture This), czy nawet depresyjnym lo-fi (ostatni na płycie Instant Death). I pomimo tego całego misz-maszu nadal czuć, że to Beastie Boys. Ta retro-nowoczesność daje kopa i trudno usiedzieć przy tak odjechanych kawałkach, jak singlowy Intergalactic. Duża w tym też zasługa tekstów, które tak jak i na poprzednich wydawnictwach, tak też tutaj stanowią surrealistyczną zabawę odniesieniami do kultury wyższej, zmieszanymi z ogromną wiedzą o popkulturze członków grupy, przy okazji pełniąc funkcję społecznego komentarza. Takiego z mocnym przymrużeniem oka, oczywiście („I don’t mean to brag, I don’t mean to boast, but I’m intercontinental when I eat French toast.”).

Aż chciałoby się zarapować, ale najpierw trzeba nauczyć się porządnie rymować.