Słów kilka: Gary War, a tak naprawdę Greg Dalton, występował wraz z Arielem w składzie Ariel Pink’s Haunted Graffiti. Oprócz tego grywał w kilku innych składach, między innymi w Human Teenager czy Dalthom. Zazwyczaj zespoły te nagrywały po jednej płycie, po której się rozpadały. Dobrze jednak, że Greg nie stracił zapału do tworzenia muzyki, bo jest szansa, że kiedyś uczeń przerośnie mistrza.
Czego przesłuchać przed: Ostatni album Grega Daltona nagrany pod egidą Gary War, to Gaz Forth z tego roku. I jest to jedno z lepszych, psychodelicznych wydawnictw tego okresu. Gary War oscyluje pomiędzy przeszłością, a przyszłością. Bierze lekkość i pewne „niedopracowanie” (a może raczej naturalność), które są domeną hipnagogicznego popu, dorzuca do tego klasycznie brzmiący psychodeliczny (pop) i osadza to w ramach niemalże space rockowych. Tworzy śliczne melodie i łatwo wpadające w ucho piosenki zbudowane na dość klasycznym zestawie instrumentów (gitara, bas, perkusja), ale dodaje do nich syntezatorowe tło, elektroniczne dźwięki brzmiące jakby pochodziły z prostej, kosmicznej gierki zręcznościowej i oplata to wszystko swoim przetworzonym, ale ciepłym wokalem. Brzmi to trochę tak, jakby Dalton nie chciał bawić się już we własnym, dusznym pokoju, a wyszedł ze swoją muzyką do ludzi. Dzięki temu wszystko zostało nagrane sprawniej i nie sprawia wrażenia „fajnej, ale marnie wyprodukowanej muzyki”. Ariel Pink zrobił zresztą podobny zwrot na swojej ostatniej płycie, ale Gary stworzył album jeszcze lepszy. Bardziej gitarowy, ale nie mniej pomysłowy. Dźwięków nie jest tu wcale mniej, ale są bardziej zwarte i przez to bardziej przykuwają uwagę odbiorcy. Żeby dotrzeć do każdego z nich, Gaz Forth potrzebuje kilku przesłuchań, ale nie wymaga od nas wielkiego skupienia. Wystarczy, że przyciąga do siebie pięknie rozmytymi melodiami.
Must listen: Gary War – Every Third Thought
Klasyczny psychodeliczny rock wylatuje w kosmos, wraca do sypialni Grega Daltona, a ten przemienia go w piękną, popową kompozycję.
Dla zaawansowanych: Poprzednia płyta Gary War pt. Jared’s Lot jest chyba jeszcze bardziej kosmiczna. Więcej na niej syntezatorów, nie ma „żywej” perkusji, a całość ma bardziej amatorski posmak. Warto po nią sięgnąć, chociażby po to, żeby zobaczyć jak te kawałki wypadną na żywo w warunkach koncertowych. Choć istnieje też opcja, że Greg w ogóle po nie nie sięgnie.