Słów kilka: HMLTD nie mają jeszcze na koncie długogrającego debiutu, a już są rozpieszczani przez brytyjską prasę. New Musical Express nazwał ich „najbardziej ekscytującą, nową grupą”, wychwalając eklektyczność jej członków, których inspiracje to dziwna mieszanka art-popu, horrorów klasy B oraz starego, dobrego glamu. Spróbujcie wyobrazić sobie mroczny odpowiednik takich zespołów jak Adam & The Ants czy Frankie Goes to Hollywood. Co ciekawe, HMLTD zwrócili uwagę nie tylko branży muzycznej. Wokalista Henry Spychalski wraz z kolegami zostali pewnego dnia przywitani przez prawnika, który wręczył im pozew od firmy McDonalds w związku z ich wcześniejszą nazwą – Happy Meal LTD. Sporo przygód jak na zespół, który ma na koncie ledwie kilka kawałków.
Czego przesłuchać przed: W lipcu tego roku grupa wreszcie wypuściła EPkę pt. Hate Music Last Time Delete, Czy tak brzmi „najbardziej ekscytująca, nowa grupa”? Trudno stwierdzić. Brytyjczykom udało się nagrać całkiem niezłe piosenki i jako zbiór takich, EPka ta jest ciekawym materiałem. Dominuje różnorodność, która potrafi być atutem, ale może też pogrążyć. Otwierający Pictures of You to obudowany elektroniką, pełny przetworzonego wokalu i poszatkowanych gitar, w pełni nowoczesny, popowy utwór. Proxy Love idzie w bardziej taneczne rejony, a wyróżniają się w nim oldschoolowo brzmiące syntezatory, rytm i klimat jak z filmów ery VHS. Minimalnie bardziej poukładany i gitarowy Mannequin chyba w najbardziej bezpośredni sposób zdradza glamowe inspiracje, a zamykający całość Apple of My Eye to z kolei kolorowe, ociekające brokatem psychobilly. Na niektórych edycjach znalazł się jeszcze dodatkowy kawałek, a właściwie remix, Proxy Love (Soft Cell Remix). Kojarzycie maxisingle Frankie Goes to Hollywood? Tutaj mamy do czynienia z podobną imprezą.
Must listen: HMLTD – Proxy Love
Przepis na przebój? Zmiksuj wszystkie swoje zainteresowania, nawet jeśli wszyscy wokół powtarzają, że to dziwne, gdy interesujesz się niskobudżetowymi horrorami, piątek wieczór to dla ciebie obowiązkowy wypad do nocnego klubu, w wolnym czasie próbujesz być MC, a jednocześnie masz karnet na wszystkie spektakle do pobliskiej opery. O dziwo masz czas na wszystko i w ostatecznym rozrachunku twoi znajomi muszą przyznać: hej, to działa!
Dla zaawansowanych: Sam zespół poznałem już w zeszłym roku przez ich singiel Satan, Luella and I. Ten kawałek kojarzył mi się z kolei dość mocno z The Damned i to z tego bardziej, gotycko-art-punkowego okresu. Przynajmniej jego początek. Potem pojawiają się dęciaki, budzi się sekcja rytmiczna, w tle ciekawie przygrywa pianinko, a żeńskie wokale dodają do tego sporo koloru. Słowem: robi się dyskotekowo. Mniej tu szaleństw, więcej klimatu. A jeśli chcecie wiedzieć, jak wygląda prawdziwa, muzyczna schizofrenia, to odpalcie w bonusie Kinkaku-Ji. Nie zawiedziecie się.
Gdzie i kiedy: Piątek, 19.00, Slipway Stage