Spacefest 2018: relacja

mde

Poniższa relacja pojawiła się wcześniej na fanpage’u w dwóch osobnych częściach i zamiast klasycznej formy, stanowiła  próbę zebrania pierwszych, najważniejszych wrażeń z koncertów poszczególnych wykonawców, którzy pojawili się na SpaceFest 2018. Tekst połączony w całość publikuję poniżej. Dla potomnych!

  • Dzień 0, 06.12 czwartek, Stocznia Cesarska, Gdańsk

cof

Sea Saw grali krótko, ale sprytni z nich zawodnicy, bo przez to tylko rozbudzili apetyt na więcej. W trakcie koncertu miałem wizualizację związaną z wehikułem czasu, zespołem The Doors i odkryciem nowych technologii przez ludzi nie z tej dekady. Potem mi się przypomniało (nie mam pamięci do nazw, więc zazwyczaj trwa to chwilę), że pachnie mi ta muzyka Bear in Heaven. I ładny jest to zapach, bo oddziałuje na zmysły, wyobraźnię i emocje.

cof

Nene Heroine swojego rodowodu już tak skrzętnie nie ukrywa. Psychodela pełną gębą z mocnym akcentem saksofonowym i ciężką sekcją rytmiczną. Trójmiejskie brzmienie, po prostu. Podobno to był ich pierwszy koncert. Jeśli tak, to nawet nie zgaduję, jak będą wyglądać kolejne. Skoro już teraz wylecieli poza orbitę, to co będzie potem? Odległe, nieznane galaktyki?

cof

Lotto grają w swojej własnej klasie i do nikogo porównać ich się nie da. Widziałem ten skład po raz drugi i czułem się tak, jakbym widział ich po raz pierwszy. Występ zupełnie inny niż poprzedni. Tym razem nie silili się na bicie rekordu w tworzeniu hałasu (a tamta próba była nad wyraz udana i przyjemna w odbiorze), a postawili na (jeszcze) większą transowość. Lotto sprawia, że gdy słuchasz i stwierdzasz, że nudy, to za chwilkę po głowie chodzi ci myśl, że nuda jest zajebista. Chcesz się nudzić z nimi. I kto w ogóle powiedział, że nuda jest zła? I że chciałbyś taką nudę zawsze i że tak dobrze byłoby, gdyby ten motyw, który właśnie słyszysz, nie skończył się nigdy. Tak trwał i trwał i trwał i trwał i trwał i trwał…

I z tego względu Lotto wielkie jest.

  • Dzień 1, 07.12 piątek, B90, Gdańsk

Nest Egg było dobrą przystawką przed atrakcjami całego wieczoru. Nie byłem punktualny, więc widziałem tylko drugą część ich występu. Zapachniało krautem.

sdr

Gewalt spolaryzowało mnie i moich znajomych. Ja byłem zachwycony i udało mi się odnaleźć w tym występie elementy Deutsch Amerikanische Freundschaft przemieszane z noise rockiem i post-punkiem; znajomi za to uznali, że nadekspresja lidera kompletnie nie pasuje do muzyki i przez to występ wydał im się kiczowaty. Bitwy nie było – pogodziliśmy się przy piwie.

mde

Sunset Images generowanymi na scenie dźwiękami pochodzącymi wprost z piekielnych czeluści mogli albo pochłonąć w całości albo… znudzić. Repetytywność używanych przez nich motywów była bowiem spora, ale akurat moją uwagę udało im się skupić.

Medicine Boy nie do końca trafiają w moją wrażliwość, ale byłbym totalnym ignorantem, gdybym nie przyznał, że tego dnia to właśnie od nich biła największa pewność siebie oraz wiara w wysoki poziom zaprezentowanego materiału. Ich koncert był po prostu poziom wyżej od pozostałych i nie ma w tym nic złego. A tę nazwę polecam gdzieś sobie zapisać i śledzić uważnie dalsze ich poczynania.

mde

Rakta zaprezentowała ten sam poziom wykonawstwa, co Medicine Boy, z tym że tutaj akurat mój gust pokrywał się z uprawianym przez nich stylem aż nadto. Intensywny, bardzo głośny, bez szansy na złapanie oddechu. Mroczny nastrój bijący ze sceny, który był nie tylko zasługą wszechobecnego dymu i braku wyraźnego światła, ale przede wszystkim klaustrofobicznych dźwięków, był aż obezwładniający. I tym mnie zachwycili.

  • Dzień 2, 08.12 sobota, B90, Gdańsk

Eyre Llew nie kryli się ze swoją sympatią do Sigur Ros, więc ich koncert był bardzo… ładny. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wyciągnął porównania z kapelusza, bo mi przypominali (miejscami) zespół stanowiący soundtrack do moich licealnych czasów, czyli Oceansize. W tej spokojniejszej, melancholijnej odsłonie oczywiście.

dav

Popsysze na żywo potwierdzili, że przeszli bardzo długą drogę: w końcu z garażu do przestrzeni kosmicznych wcale nie jest tak blisko. W nieznane zabrali nas dzięki dźwiękom improwizowanym i co najważniejsze zagranym z radością, ale i wyczuciem. Wyjechali już z Kopalina, szukają kolejnego, psychodelicznego miejsca i ciekaw jestem, gdzie teraz osiądą. Choć nie oszukujmy się, że z ich naturą odkrywców i tak nie potrwa to długo.

The Lucid Dream troszeczkę mnie rozczarowali. Na płycie lepiej udało im się uchwycić wielość inspiracji. Wczoraj z kolei zaprezentowali bardziej zwarte, ale jednocześnie monotonne, bo bazujące jedynie na tej mocniejszej, psychodelicznej stronie swojego stylu. Trudno się co prawda o to czepiać, ale z drugiej strony przy tak zróżnicowanym wieczorze wypadli najmniej przekonująco.

cof

Columbus Duo nie mieli za to problemów z monotonią. Czekaj, wróć. Z monotonii uczynili swój atut. Repetytywność perkusji i nieustanna zmienność dźwięków elektronicznych przyczyniły się do bardzo wysokiego stężenia transowości w generowanym przez zespół materiale. To był dla mnie najlepszy koncert drugiego dnia; odpowiednio hipnotyzujący, intrygujący i przełamujący bariery gatunkowe. Taką właśnie piękną definicję psychodelii udało się wczoraj stworzyć braciom Swoboda.

Pure Phase Ensemble wraz z Willem Carruthersem zaczęli od lekkiej (zamierzonej? tego nie wiem) prowokacji. Przypomnieli mi horror sprzed roku, kiedy to dźwięki płynące ze sceny były tak ciche, że niektórzy nie zauważyli początku występu. To było jednak tylko intro, bo to, co pokazało 8. wcielenie PPE, z ciszą nie miało wiele wspólnego. Było za to w pełni psychodelicznie (te pięknie przesterowane gitary), plemiennie (bębny, rytm!), spontanicznie (rapowana wstawka), szalenie (niesamowita Hania WentFree Games For May) oraz radośnie (atmosfera i chemia pomiędzy muzykami na scenie). PPE wiąże się z ryzykiem; tym razem się opłaciło. Nie mogę doczekać się płyty i jednocześnie bardzo cieszę się, że byłem świadkiem wczorajszego występu.

XDZVØNX był dla mnie brakującym elementem tegorocznej edycji, czyli projektem dziwnym (w pozytywnym znaczeniu oczywiście), trudnym do zaszufladkowania i jednocześnie pozwalającym na mniejsze skupienie, a większy luz w odbiorze. Luz, który przekładał się na taneczność i co prawda tańczyć do tak niepokojących dźwięków, jakie zaprezentował wczoraj duet, było dość surrealistycznym doświadczeniem, ale wszystkim je polecam.

Spoiwo w obecnym wcieleniu nie miałem okazji zobaczyć. Aż do wczoraj i jak się okazało, była to ostatnia taka szansa. Pogłoski o wysokim poziomie ich występów wcale nie były przesadzone Ekspresja zespołu, ich interakcja z publiką oraz między sobą, przepiękna oprawa świetlna oraz bardzo wysoki poziom wykonawczy spowodowały, że koncert ten miał chyba największy rozmach ze wszystkich podczas tegorocznej edycji. Najważniejsze w muzyce zespołu są jednak emocje. I tych na szczęście też wczoraj nie zabrakło.

sdr