Nie samymi płytami człowiek żyje. W 2018 roku wyszło całkiem sporo ciekawych EPek. Poniżej 5 spośród tych wszystkich, których słuchałem i do których wracałem najczęściej w minionym roku. Kolejność losowa.
Petite Noir – La Maison Noir / The Black House
Tyle samo tu świetnych refrenów, co artystycznych ambicji. Petite Noir miksuje je w idealnych proporcjach, a przy tym korzysta z pomocy m.in. Danny’ego Browna czy Saula Williamsa. I nie są to zwykłe featuringi, mające dodać kilka punktów do rozpoznawalności, a pomoc w dodaniu elementów, które perfekcyjnie wpasowują się w klimat całości. Popowa muzyka z afrykańskim rodowodem, wysokim poziomem taneczności i finezyjną produkcją. Efektem uśmiech na twarzy i syndrom tuptających nóżek.
Trashlight – Honey Insulation
Paaaanie, to już było! No było. Tylko nie zawsze takie dobre. Nieczęsto tak wywracało flaki wokalem, z rzadka miało taki klimat i tylko momentami stanowiło tak przemyślaną całość. Nowoorleański Trashlight łączy bowiem ulotną eteryczność z surowizną deathrocka. Zaprasza nas na podmokły, pełen przejmujących historii cmentarz, na którym miarowe uderzanie perkusji i wyraźne bicie basu akompaniuje rozrzedzonej gitarze w drodze na nasz pogrzeb. Pachnie śmiercią. Ładnie.
„Ta szarzyzna oraz melancholia połączona z ironiczną tęsknotą za minionymi czasami przejawia się w klimacie całej EPki. Nawiązanie do zimnej fali i syntezatorowego post-punku lat 80-tych nie jest żadnym przypadkiem. (…) Jurga i Zieliński wracają do tych miejsc, odkrywają je na nowo i wyciągają z nich muzyczną esencję. Smutek łączy się tu z apetytem na taniec, a piękne syntezatory wybrzmiewają na tle ponurych tekstów. Coś jak piękny zachód słońca nad blokiem z naprzeciwka, oglądany przez nieszczelne okno, gdy siedzisz sobie na obmierzłej kanapie ze swoim ukochanym pupilem na kolanach. Pięknie i brzydko zarazem. Swojsko.”
Adonis – Wiosenna ofensywa nie trwa dłużej niż do letnich wakacji
Czas akcji: wakacje na początku drugiego tysiąclecia. Miejsce: owiane złą sławą niewielkie miasto, w którym mieszkają moi dziadkowie. Bohaterowie: ja i moje ziomki. Wymyślamy nową zabawę. Mianowicie ganiamy się po piwnicy. Na zewnątrz skwar, a tam miło, bo chłodno. I ten element kontrolowanego strachu, gdy kolega zamknie drzwi i nie masz jak wyjść. Przez chwilę jest ciemno, wyostrzają się pozostałe zmysły i wydaje ci się, że słyszysz jakieś szmery. Zaraz jednak wybuchasz śmiechem ty, śmieją się też koledzy. Jest beztrosko.
Powyższe wspomnienia sponsoruje nie kto inny jak właśnie Adonis.
„Nostalgia atakuje z każdego kąta, a całość jest naprawdę bardzo chwytliwa. Utwory są po prostu dobre i dopracowane. Urzeka mnie tu szczególnie gitara – gdzieniegdzie głośniejsza i dominująca, gdzie indziej wycofana i oddalona. Psychodelii też się tu trochę znajdzie, ale takiej na mocno zwolnionych obrotach. Posłuchajcie tylko „She’s Like Heroin”. To przecież The Brian Jonestown Massacre z Hope Sandoval z Mazzy Star na wokalu, spowolnione o jakieś 50%.”