Kilka pytań do… Macieja Jurgi (Opus Elefantum Collective, Blokowisko, Vysoké Čelo)

Macieja Jurgę możecie znać jako muzyka, ale i wydawcę. I to bardzo skutecznego. Sam pamiętam, jak pewnego dnia wysłał mi link do albumu któregoś z projektów nagrywających pod egidą Opus Elefantum Collective. Prawdopodobnie była to Corona Foghorn, płyta, która oczarowała mnie na tyle, że do dziś śledzę nowości sygnowane nazwą tego wydawcy. Wydawcy poszukującego, ale i bardzo charakterystycznego. Takiego, który nie boi się ryzyka oraz współpracy w ramach większej grupy artystów. Rozwija się także Maciej, którego możecie usłyszeć m.in. wraz z Cezarym Zielińskim na ubiegłorocznej EPce sygnowanej nazwą Blokowisko. Jak już tego wszystkiego posłuchacie, to przeczytajcie poniżej, co Maćka inspiruje, dlaczego sięgnął po gitarę, czego słucha na co dzień oraz co chciałby zmienić na obecnej, niezależnej scenie muzycznej.

P: Jaką rolę odgrywa w Twoim życiu muzyka? Jakie jest pierwsze związane z nią wspomnienie?

Obecnie z muzyką jestem związany na trzy różne sposoby – jako twórca, jako wydawca i jako słuchacz.  Banalnie powiem, że muzyka jako suma tych trzech doświadczeń jest jedną z najważniejszych dla mnie rzeczy. Mam zresztą wrażenie, że trochę z przypadku, ale zapewne takich wiele i to nie tylko w mojej historii.  Najwięcej czasu poświęcam w tej chwili temu drugiemu i życzyłbym sobie, abym nie musiał się przejmować, że poświęcam go za dużo. Na pewno chciałbym też bardziej się uaktywnić jako twórca, a jako słuchacz życzę sobie więcej świadomego słuchania i więcej ciekawych odkryć. Jak widać wszystko w zasadzie rozchodzi się o czas.

Jeśli chodzi o pierwsze wspomnienie,  to będzie to trudna sprawa, ale to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to chyba taniec do płyt Backstreet Boys. Pamiętam też, że bardzo podobała mi się muzyka ulubieńca wszystkich, czyli Krzysztofa Krawczyka. Jednak chyba najbardziej na moją wrażliwość muzyczną wpłynęła muzyka z gier na Nintendo 64, głównie z platformówek od Rare albo Nintendo. Wtedy nie do końca byłem świadomy, jak ważne w tych grach były ścieżki dźwiękowe. Odkryłem to później.

P: Co było impulsem do tego, by ze słuchacza zamienić się w twórcę?

Najbardziej kluczowa była tutaj rola mojego kuzyna i zarazem przyjaciela Janusza, z którym w dzieciństwie mnóstwo czasu spędzaliśmy na tworzeniu czegokolwiek. Mam tu na myśli wspólne gry i zabawy, historyjki, rysunki, filmy. Byliśmy bardzo kreatywni. Kiedy zainteresowaliśmy się muzyką,  przez długi czas pozostawałem obserwatorem poczynań muzycznych Janusza w FL Studio (ja zajmowałem się bardzo niesystematycznie gitarą), aż postanowiłem sam coś podłubać i przy jego pomocy oraz w asyście paru innych zdarzeń wydaliśmy pierwsze rzeczy w 2014 roku.

P: Czego aktualnie słuchasz? Czy ma to wpływ na komponowanie i jeśli nie, to co innego inspiruje Cię przy tworzeniu nowych dźwięków/tekstów?

W tej chwili, poza śledzeniem polskich nowych wydawnictw, dużo słucham japońskiego ambientu podszytego new agem, przede wszystkim w wykonaniu Hiroshiego Yoshimury oraz Takashiego Kokubo. Wydaje mi się, że po wydaniu składanki Kankyō Ongaku japoński ambient zyskał większe grono fanów i może to dlatego YouTube zaczął mi proponować tę muzykę. To tylko domysły, ale pierwszy raz jestem faktycznie zadowolony z rekomendacji jakiegoś programu. Bardziej cenię rekomendacje „ludzkie”, dlatego też sporo słucham ostatnio zespołu Dear Nora, który wraz z paroma innymi rzeczami podrzucił mi Michał z projektu Bałtyk oraz drugiej płyty Józefa i Zofii pod tytułem Wracanie do Siebie, którą jestem totalnie oczarowany. Ostatnio zabieram się coraz odważniej do twórczości solowej i zdecydowanie Józef i Zofia oraz ten japoński ambient będą mi bardzo bliskie przy komponowaniu. Jeśli chodzi o Blokowisko i Vysoké Čelo, to tutaj wygląda to z reguły inaczej. Powiedziałbym, że sporo w nich inspiracji pozamuzycznych, a najważniejsze wydaje mi się wzajemne przedstawianie swoich pomysłów i refleksji.

Bandcamp

P: Jaki koncert zrobił na Tobie w ostatnim czasie (lub w ogóle) największe wrażenie?

Występ Syndromu Paryskiego w marcu w Poznaniu zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Mam tu na myśli zarówno publikę, jak i występ chłopaków. Cudownie się bawiłem. I jeśli chodzi o dobrą zabawę, to na bardzo długo zapamiętałem występ Nisennenmondai na OFFie i stolicy, absolutnie niesamowite doświadczenie i zabawa. No ale przyznać muszę, że nie jestem specjalnie koncertowym świrem, również sobie życzyłbym w przyszłości zmiany w tym temacie.


P: Jeśli mógłbyś zmienić cokolwiek na obecnej, polskiej niezależnej scenie muzycznej, to co by to było?

To, co mnie dotyka osobiście, to niemożliwość zrobienia koncertu bez znajomości. Szalenie trudno jest zespołowi zaistnieć w świadomości słuchacza nie dlatego, że brakuje na polskiej scenie ciekawych projektów, tylko dlatego, że w tym całym gąszczu informacji i bodźców po prostu trudno o miejsce dla muzyki niezależnej. Wiadomo, koncert to nie wszystko, ale to na nich pozyskuje się nowych słuchaczy i jednoczy dotychczasowych, a nie wolno zapominać o równie ważnym, czyli możliwości zarobku, zarówno na bramce, jak i merczu. Na szczęście zespoły bardzo się lubią i często są chętne do wspólnej współpracy.

P: I pytanie kluczowe: hałasy czy melodie?

Nasłuchałem się  w życiu wielu pięknych melodii, więc może czas na piękne hałasy? Tych poznałem zdecydowanie mniej, więc może trzeba w tym temacie samemu dołożyć cegiełkę 😉